8 listopada 2019

RODZINNE LATO 2019 CZ. 7. - HALA GĄSIENICOWA, CZARNY STAW I UCIECZKA PRZED BURZĄ


Do tej wycieczki przymierzaliśmy się już od kilku dni. Na Hali Gąsienicowej byliśmy już z dziećmi kilkukrotnie, a ostatnim razem była tylko przystankiem w drodze na Kasprowy. Teraz jednak niepokoją nas prognozy, które nie chcą się zmienić - codziennie wieszczą słoneczną pogodę mniej więcej do południa, a potem możliwość wystąpienia burz. Decydujemy się spróbować w środę, jeśli wyjdziemy odpowiednio wcześnie może uda nam się obrócić w obie strony przed burzą. Na Hali jest też schronisko, więc w razie załamania pogody możemy się tam schować, burza nie będzie przecież trwać do wieczora bez przerwy. No i mamy zasadę, jeśli zacznie się psuć, to robimy odwrót, niezależnie od tego jak blisko celu (którym dziś jest Czarny Staw) będziemy.

Wstajemy więc znów bladym świtem, żeby zdążyć na pierwszy autobus. W Kuźnicach jesteśmy po 6 i od razu ruszamy w górę. Tempo mamy niezbyt szybkie, ale stabilne. Na Przełęczy między Kopami robimy sobie przerwę na śniadanie. Pogoda na razie jest bez zarzutu, na niebie nie ma prawie żadnej chmurki. Do Hali mamy już niedaleko, ale teraz tempo nam trochę zwalnia, Zuzia zaczyna marudzić, częściej się zatrzymujemy. W rezultacie na miejscu jesteśmy po 9. 





Widok fotografowany miliony razy - nie nudzi się nigdy ;)





Odpoczynek przed dalszą drogą

Robimy jeszcze jeden krótki postój dla podreperowania dziecięcych sił i idziemy nad Czarny Staw, póki pogoda się trzyma. Pod koniec podejścia Zuzia ma już dość, kamienie są trochę za duże dla jej małych nóżek. Co prawda mamy ze sobą nosidełko, jako, że to dłuższa wycieczka, ale zamierzamy użyć go tylko w sytuacji awaryjnej, w ostateczności. W końcu docieramy nad staw i rozkładamy się na dłuższy popas. Zuzia chce pomoczyć rączki i zobaczyć z bliska kaczuszki, schodzimy więc niżej. Korzystając z pięknej pogody robię jakieś sto pięćdziesiąt zdjęć. 









Dobrze znane otoczenie Czarnego Stawu







Kaczuszka :)



Rodzinna fotka nad stawem



Zaczynamy pomału zbierać się do powrotu, kiedy nadciągają ciemne chmury. Szybko zagarniamy rzeczy i ruszamy w dół tak szybko jak się da, bo w ciągu zaledwie kilku minut zaczyna siąpić deszcz, a w oddali słychać grzmoty. W pośpiechu zakładamy kurtki i w ekspresowym tempie pędzimy w stronę Murowańca. Trochę przeraża nas jak wiele osób nie przejmując się zupełnie warunkami nadal idzie w górę... Leje już całkiem porządnie, chwilami ulewa przekształca się w grad, a burza jest coraz bliżej. W końcu jesteśmy przy schronisku, jest tyle ludzi, że ledwo udaje nam się wejść do środka. Stoimy w przedsionku, ciągle wchodzą kolejni turyści, muszę pilnować, żeby nie zadeptali Zuzi w tym tłumie. Po chwili deszcz ustaje i trochę się przejaśnia, ale ciągle gdzieś tam grzmi, a ciemne chmury krążą w okolicach szczytów. Jestem w  kontakcie telefonicznym z mamą, wspólnie sprawdzamy i analizujemy radary burzowe. Tkwimy w schronisku ponad godzinę, aż sytuacja się uspokaja i klaruje na tyle, że wystarcza nam odwagi na rozpoczęcie zejścia. Burza sobie poszła, ale nie wiemy czy na dobre, więc staramy się maksymalnie podkręcić tempo. 

Schodzimy - ciemne chmury jeszcze krążą

Na Przełęczy między Kopami decydujemy, że poniosę Zuzię w nosidełku aż do granicy lasu. Chcemy jak najszybciej pokonać odkryty teren, co prawda mój kręgosłup gwałtownie protestuje, ale ja przynajmniej mam zdrowe kolana. Pogoda się poprawia, wychodzi nawet słońce. Przed wejściem do lasu z ulgą wypuszczam Zuzię z nosidełka. Do Kuźnic docieramy już bez przygód, schodzimy jeszcze pieszo do ronda, łapiemy autobus na Krzeptówki i wracamy na kwaterę. Jutro zarządzamy dzień odpoczynku, spacer pod Reglami i do miasta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz