14 listopada 2019

RODZINNE LATO 2019 CZ. 8. - DOLINA BIAŁEJ WODY NA POŻEGNANIE


Przed nami ostatnia wycieczka. Wyjeżdżamy dopiero jutro po południu, ale trzeba się jeszcze spakować, zrobić zakupy i dotrzeć wcześniej na dworzec, więc nie wystarczy nam już czasu nawet na górski spacer. Chcemy wykorzystać dzisiejszy dzień do maksimum. Jeszcze nie wiemy, że już przed południem przyjdzie nam zwiewać przed nadciągającą burzą i, że była to na ten odwrót najwyższa pora... 

Wstajemy znów bardzo wcześnie i podjeżdżamy do centrum. Tam przesiadamy się na busa w kierunku Palenicy - zamierzamy wysiąść przy Łysej Polanie i wybrać się do naszej ukochanej Doliny Białej Wody. Po cichu liczymy, że uda nam się dojść do Polany pod Wysoką, ale trochę niepokoi nas pogoda - dziś w prognozie burze pokazują się już od 11, musimy więc uważać. W tej dolinie nie ma schroniska, jedynie wiaty turystyczne i domek leśniczego, nie chcemy jednak robić Martinowi wjazdu na chatę. Dolinę Białej Wody lubimy tak bardzo przede wszystkim ze względu na piękne, wysokogórskie widoki towarzyszące niemalże od samego początku i znikomą ilość ludzi na szlaku. Nie mamy nic przeciwko innym turystom, uważamy, że góry są dla wszystkich, ale czasem chcemy trochę odetchnąć i wtedy wybieramy jedno z mniej zaludnionych miejsc. Po około godzinę docieramy na Polanę Biała Woda, gdzie znajduje się leśniczówka wspomnianego wyżej Martina. Żeby nie było, znam go tylko z widzenia, ale jego imię jest sławne na wszelakich forach i blogach górskich. W istocie jest dość charakterystyczny - nie sposób go nie zauważyć lub zapomnieć ;) Pod wiatą na polanie jemy śniadanko i z narastającym niepokojem obserwujemy zbierające się wysoko chmury... 





Dobrze znany widok z okolic leśniczówki - Młynarz, Wysoka, Rysy...



Zbliżenie na Wysoką i Rysy







Po odpoczynku ruszamy dalej - póki co jeszcze nie dzieje się nic takiego co by wymagało odwrotu. Jednak już w okolicach miejsca, gdzie pracują drwale, w pobliżu kolejnej wiaty słychać całkiem wyraźny grzmot. Póki co daleko, ale dobrze wiemy, że burza potrafi szybko się przemieszczać. Siadamy pod wiatą i czekamy chwilę na rozwój sytuacji. Jest dopiero przed 10, dość wcześnie na burzę, ale przecież burza nie zna się na zegarku, przychodzi wtedy kiedy chce... Próbuję sprawdzić radary,ale nie łapie mi internet, dostaję tylko smsa od mamy, że grzmi na Słowacji i nawałnica idzie powoli w naszą stronę. Nie zastanawiamy się już dłużej, tylko zbieramy się do odwrotu. Trochę nam szkoda, bo to nasz ostatni dzień pobytu, ale bezpieczeństwo jest ważniejsze. Nadal trafiają się pojedyncze osoby idące w górę pomimo coraz częstszych grzmotów. Hmm... Zerkamy co chwilę za siebie, bo szczyty nie znikają w chmurach, widać jak zmieniają się ich kolory wobec nadciągającej burzy. Próbuję uchwycić ten efekt na zdjęciu i trochę mi się udaje. 













Na Polanie Biała Woda zatrzymuje nas jakiś słowacki chłopczyk, który z przejęciem pokazuje w stronę lasu, mówiąc, że widzi niedźwiedzia. Wypatrujemy miśka z uwagą, coś rzeczywiście porusza się wśród drzew, ale nie jesteśmy w stanie stwierdzić co to, a lornetki nie mamy. Schodzimy do Łysej Polany na busa i wracamy do centrum. Jest jeszcze wcześnie więc wybieramy się posiedzieć na Rówień Krupową. Burza jednak nadciąga coraz bliżej, z parku obserwujemy przesuwające się chmury. Zmykamy na przystanek, a kiedy wsiadamy do autobusu pioruny walą już nad naszymi głowami. Na Krzeptówkach przeczekujemy najgorszą nawałnicę na przystanku, kiedy burza się oddala pędzimy do domu, nadal w deszczu. Wieczorem czytamy, że dziś znowu doszło do porażenia piorunem i to na względnie bezpiecznym szlaku przez Boczań, już w lesie. Na szczęście życiu poszkodowanych nie zagraża niebezpieczeństwo, skończyło się na poparzeniach. Pogoda zaczęła się psuć już sporo przed południem i nasz wycof z Doliny Białej Wody okazał się bardzo dobrą decyzją. Burza i tak nas złapała, tyle, że już w mieście. Cieszę się, że nie poszliśmy dalej, moglibyśmy mieć duże kłopoty... 
W sobotę pozostało nam się spakować i sprzątnąć pokój. Wychodzimy wcześniej, dzieci jeszcze żegnają się ze zwierzątkami z naszego podwórkowego zoo, w mieście robimy drobne zakupy do domu, a resztę wolnego czasu spędzamy na dworcu w oczekiwaniu na pociąg. Podróż powrotna mija nam bez niespodzianek, a widoczność jest na tyle dobra, że jeszcze przez jakiś czas możemy machać górom na pożegnanie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz