10 października 2019

RODZINNE LATO 2019 - CZ. 3. ATRAKCJE DOLINY KOŚCIELISKIEJ



Pogoda od rana nie wygląda zbyt obiecująco. Niebo spowijają gęste chmury, widoczność zapowiada się marnie. Wczoraj rozważaliśmy wycieczkę na Rusinową Polanę, ale przy takim zachmurzeniu nie ma to sensu - i tak nic nie zobaczymy. Decydujemy się więc na Dolinę Kościeliską - brak widoków nie będzie bardzo bolesny, poza tym w zależności od rozwoju sytuacji mamy kilka możliwości przedłużenia wycieczki. 

Już od Bacówki idziemy pod skłębioną szaro - białą mgłą, pogoda zdecydowanie nie zachęca do wchodzenia gdzieś wyżej. Póki co jednak nie pada, docieramy spacerkiem na Polanę Pisaną, gdzie rozkładamy się na drugie śniadanie. Po odpoczynku skręcamy w lewo, w żółty szlak do Wąwozu Kraków (odwiedziliśmy go już w zeszłym roku przy podobnej pogodzie). Pod drabiną prowadzącą do Smoczej Jamy rozdzielamy się - Marcin wchodzi na górę, zamierza przejść przez jaskinię, a ja z Martą i dziećmi zawracam. Przejście Wąwozu zajmuje nam dość długo z powodu śliskich kamieni, poza tym musimy przepuścić dwie grupy wycieczkowe. Spotykamy się u wylotu Wąwozu, Marcin już czeka na nas, bardzo mu się podobało. 











Drabina do Smoczej Jamy







Wyjście ze Smoczej Jamy

Łańcuch pomaga w pokonaniu stromego i śliskiego odcinka



Ja też mam ochotę na trochę dodatkowych wrażeń, więc odsyłam resztę swojej rodzinki w stronę schroniska, a sama ruszam po łańcuchach do Jaskini Raptawickiej. Podejście jest dość paskudne, zwłaszcza po mokrej skale. Końcowy odcinek łańcuchów daje mi ostro popalić, chwyty są śliskie i dość niepewne. Mam na swoim koncie sporo tras opatrzonych sztucznymi ułatwieniami jak i takich, gdzie ułatwień jest niewiele, ale trzeba używać rąk. Nie sądziłam, że taki kłopot sprawi mi krótkie podejście do jaskini, bądź co bądź polecane często także początkującym i dzieciom. Być może to kwestia wilgotnych skał i stale siąpiącego drobnego deszczu. Pewnie w pogodny dzień i przy suchej skale wchodziłoby się znacznie przyjemniej, bo skała jest dobrze urzeźbiona, ale przecież jaskinie wybiera się często właśnie jako opcję na kiepską pogodę... Przy drabinie schodzącej do jaskini okazuje się, że w środku czeka całkiem spora grupa osób do wyjścia. Nie mam ochoty trafić na koniec tej kolejki, bo rodzinka już pewnie się niecierpliwi, odpuszczam więc sobie zejście do jaskini. Przepuszczam dwie wchodzące za mną osoby (w tym celu muszę maksymalnie odchylić się do tyłu, trzymając się jednocześnie drabiny) i po chwili zaczynam schodzić. Zejście jest jeszcze gorsze niż wejście, zgodnie z moimi przewidywaniami. Opuszczam się na łańcuchach, wyszukując nogami w miarę stabilne punkty podparcia. W końcu zeskakuję z ostatniego odcinka na kamienną platformę, modląc się  by nie skręcić przy tym nogi - największe trudności za mną. Nadal jednak schodzę ostrożnie, bo kamienne stopnie również są śliskie. W dole widać wielkie nic, ale podejrzewam, że przy ładnej pogodzie roztaczają się stąd zupełnie przyjemne widoki na dolinę i jej otoczenie. Pod koniec czeka mnie jeszcze jeden odcinek z łańcuchami, który pokonuję już bez problemu i jestem z powrotem w dolinie. Ruszam w stronę schroniska, bo tak umówiłam się z resztą rodziny. Po drodze deszcz pada już prawie cały czas. 



"Widoki" z podejścia do Jaskini Raptawickiej

Ostatni odcinek podejścia po łańcuchach



Tuż po zejściu ze skalnej ściany prowadzącej do Jaskini Raptawickiej - moja mina mówi wszystko ;)






Na Hali Ornak spotykam swoją ferajnę - siedzą na werandzie schroniska. Chwilę jeszcze odpoczywamy razem, ale nagle w oddali słychać grzmot, decydujemy więc, że pora wracać. W miarę równym tempem schodzimy do Kir, łapiemy busa i wracamy do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz