17 października 2019

RODZINNE LATO 2019 - CZ. 4. CZARNY DZIEŃ W TATRACH




Kiedy budzimy się rano przez okna wpadają nam do pokoju promienie słońca. Poranek jest zupełnie przyjemny i nic jeszcze nie zapowiada tragedii jaka za kilka godzin rozegra się w Tatrach. Nie wybieramy się dziś w góry - Marta po południu wyjeżdża, chce jeszcze zrobić zakupy, obiecaliśmy też odprowadzić ją na dworzec. 


Przed południem na niebie pojawia się coraz więcej chmur, a niektóre prognozy zapowiadają burze, więc nie jest nam zbytnio żal, że ten dzień spędzimy w  mieście. Już chwilę po wyjściu z domu pogoda coraz wyraźniej się psuje, zaczyna padać deszcz. Jest południe, czekamy na autobus do centrum, tworzą się olbrzymie korki i połączenia są bardzo opóźnione. Co jakiś czas podjeżdżają prywatne busy, ale nie po to kupiliśmy tygodniowe bilety na komunikację miejską, żeby teraz dodatkowo płacić za dojazd do centrum. Póki co nam się nie śpieszy. W międzyczasie deszcz zamienia się w regularną ulewę, a wokół rozlegają się grzmoty, najpierw daleko, potem coraz bliżej. Błyska nam się tuż nad głowami, więc chowamy się w budynku poczty, nadal wypatrując przez okno naszego autobusu. Kilkakrotnie aż podrywa nas przeraźliwy huk pioruna, zdaje się jakby uderzył tuż obok. Na razie jeszcze nie wiemy o dramacie, który rozgrywa się w górach. Kiedy nawałnica trochę przycicha ruszamy pieszo w stronę miasta. Na kolejnym przystanku łapiemy w końcu nasz autobus i podjeżdżamy do targu. Tam odbieram telefon od zdenerwowanej teściowej - pyta czy wszystko z nami w prządku, mówi, że w Tatrach piorun poraził turystów, ze są zabici i ranni. Uspokajam ją szybko, że jesteśmy bezpieczni w mieście. Na razie nie bardzo do mnie dociera co się dzieje, przez moment myślę nawet, że część tej historii jest tylko wytworem wyobraźni mojej teściowej, może coś źle dosłyszała, a resztę sobie dopowiedziała? Mogła przecież coś przekręcić, zdarzało jej się to już nie raz. Słychać warkot helikoptera, więc wiemy już, że coś musiało się stać. Leje cały czas i robi się zimno, stwierdzamy, że nie ma sensu włóczyć dzieci po mieście w taką pogodę, więc się rozdzielamy. Marcin idzie odprowadzić Martę na dworzec, a ja z dziećmi wracam na Krzeptówki. Nie czekam już na nasz autobus, bo korki są coraz większe, wsiadamy do pierwszego busa, który podjechał. 
Kiedy tylko jesteśmy na kwaterze, przebrani i wysuszeni, szykuję dzieciom i sobie coś do jedzenia i po raz pierwszy od rana wchodzę na facebooka. Rozmiar tragedii jest niewyobrażalny, co chwila zamieszczane są aktualizacje, zwiększa się liczba osób poszkodowanych, cały czas słychać przelatujące śmigłowce. Do akcji ratunkowej oprócz TOPRu włączyło się Lotnicze Pogotowie Ratunkowe oraz GOPR. Od rodziny i znajomych wciąż odbieram telefony i wiadomości z pytaniami czy jesteśmy cali. Przeraża nie tylko skala tragedii, ale też ludzkie reakcje. Już od dawna można zaobserwować wysyp dość paskudnych komentarzy pod postami o wypadkach i akcjach ratowniczych, ale tego dnia szambo wybiło. Skąd w ludziach bierze się taka bezduszność, całkowity brak empatii i potrzeba zmieszania z błotem kogoś kto w tak tragiczny sposób stracił własne życie, kogoś z bliskich lub został ciężko ranny... Wyrażenie opinii o przyczynę wypadku, edukacja by w przyszłości podobnych sytuacji uniknąć to jedno, ale to można zrobić w sposób cywilizowany i kulturalny i nie pięć minut po wypadku. Najlepiej jeśli robią to specjaliści - ratownicy TOPR, wspinacze, meteorolodzy górscy, a nie pseudotatromaniacy sprzed ekranu komputera. Czy jedną z przyczyn tragedii była głupota lub zbytnia brawura? Być może po części tak, na pewno złożyło się na to więcej czynników. Obrzucanie wyzwiskami nikomu życia ani zdrowia nie wróci, wystawia tylko świadectwo osobom piszącym te obrzydliwe komentarze. Kto z nas nigdy nie zrobił w górach nic głupiego? Być może wszystko skończyło się dobrze tylko dlatego, że mieliśmy więcej szczęścia... Zdarzało mi się wracać z gór po ciemku bez latarki, chodzić w niepewną pogodę, uciekać przed burzą... Ponadto szlak w kopule szczytowej Giewontu jest jednokierunkowy, a do wejścia i zejścia w szczycie sezonu trzeba często odstać przynajmniej pół godziny w kolejce. Jeśli burza nadeszła nagle to ci ludzie zwyczajnie nie mieli możliwości szybkiej ucieczki. Co by nie była przyczyną, tragedia już się stała... Dbajmy o bezpieczeństwo własne i innych, edukujmy mniej doświadczonych turystów, ale radą i dobrym słowem, a nie drwinami i obelgami lub niewybrednymi żartami...
Wieczorem z Tatr spływają kolejne smutne informacje - odnaleziono ciało jednego z grotołazów w Jaskini Wielkiej Śnieżnej, najprawdopodobniej drugi z nich też nie żyje. Na kolejne dni prognozowane jest słońce, ale po południu również burze i przelotne deszcze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz