12 września 2019

RODZINNE LATO 2019 CZ.1. CZYLI PERYPETIE Z PODRÓŻY I WYCIECZKA NA ROZGRZEWKE


W tym roku wokół naszego wakacyjnego wyjazdu od początku było sporo zamieszania. Najpierw z powodu choroby babci z wyjazdu musiała zrezygnować mama, później pojawiły się problemy z pokojem dla Marty. W końcu kryzys zostaje zażegnany i w piątkowy wieczór jesteśmy pochłonięci pakowaniem (tzn. pochłonięta jestem ja - muszę spakować 4 osoby, a Marta, która przyjechała z Rybnika z gotowym bagażem dzielnie dotrzymuje mi towarzystwa do 2 w nocy, z rzadka tylko przysypiając). Po północy smażę jeszcze kotlety i piekę kurczaka - te zapasy mają stanowić podstawę kilku naszych pierwszych obiadów w Zakopcu. W końcu mówimy sobie "do zobaczenia za 2 godziny" (o tej porze brzmi bardziej stosownie niż "dobranoc") i idziemy spać. 

Z nieco ponad godzinnego, niespokojnego snu wyrywa mnie boleśnie dźwięk budzika. W takich chwilach myślę sobie, że lepiej byłoby nie kłaść się wcale - byłabym prawdopodobnie mniej nieprzytomna... Ogarniam się jednak szybko, a radość z wyjazdu wkrótce bierze górę nad zmęczeniem. Udaje nam się zebrać na czas, więc bez zbędnego pośpiechu ruszamy na dworzec. Obie z Martą jesteśmy z siebie bardzo zadowolone, że udało nam się wyjść o ustalonej godzinie, po drodze śmieszkujemy i jesteśmy w doskonałych humorach. Już wkrótce miny nam zrzedną i zamiast dumy będziemy załamywać ręce nad własna głupotą... Kiedy podjeżdża pociąg rozsiadamy się wygodnie, rozkładamy bagaże i ... nagle uświadamiam sobie, że brakuje torby z jedzeniem. Jak to się stało, że jej nie zabraliśmy nie wiem, bo stała tuż obok plecaków... Ogarnia nas panika, próbujemy sobie przypomnieć co owa feralna torba zawierała. Na szczęście "tylko" kanapki i napoje na drogę, oraz nieszczęsne mięso, które piekłam do późnej nocy. W nerwach zastanawiamy się co zrobić, bo czeka nas 5 godzinna podróż (zastanawiamy się głośno, wiec pozostali pasażerowie muszą mieć z nas niezły ubaw). My jakoś przeżyjemy, ale co z dziećmi? Mają tylko po jednym soczku, a Marta dużą butelkę wody, którą roztropnie spakowała do własnego plecaka i paczkę żelków. Sprawdzamy trasę pociągu i okazuje się, ze w Bielsku czeka nas dłuższy, prawie 20 minutowy postój, planuję więc z Martą wyskoczyć po ekspresowe zakupy - w okolicy dworca musi być przecież jakiś sklep. Kiedy tylko pociąg zatrzymuje się na stacji wybiegamy na łowy. W budynku dworca udaje nam się zlokalizować salonik Kolportera. Różnorodność zaopatrzenia nie powala, ale nie pora na wybrzydzanie. W pośpiechu kupujemy to co wydaje nam się najbardziej sensowne przy tak skromnym asortymencie. Wracamy do pociągu, gdzie okazuje się, ze nasz pośpiech nie był aż tak konieczny - coś się zepsuło i czeka nas przesiadka do innego składu. Po zmianie pociągu podróżujemy już bez dodatkowych atrakcji i z niewielkim tylko opóźnieniem docieramy do Zakopanego, wykończeni, bo dzieci dały nam ostro popalić. Podjeżdżamy na kwaterę, ogarniamy bajzel z bagażami i zakupy. Co do naszych spożywczych zapasów, tak niefortunnie pozostawionych w domu, na szczęście się nie zmarnowały. Teściowie zjedli kanapki, a mięso wrzucili do zamrażalnika - będzie jak znalazł po naszym powrocie, czyli nie ma tego złego... Na jutro nie nastawiamy budzików - pora się wreszcie wyspać. 

W niedzielę wstajemy po 10 godzinach, wyspani jak nigdy. Wybieramy się do kościoła, a później na tradycyjną  wycieczkę inaugurującą pobyt, na Kopieniec. Trasa jest łatwa, przyjemna i niezbyt długa - w sam raz, żeby się trochę rozchodzić i zakosztować pięknych widoków. Dojeżdżamy autobusem do Cyhrli, stamtąd spacerkiem przez las idziemy do Polany pod Kopieńcem, gdzie jemy drugie śniadanie, a potem wdrapujemy się na Kopieniec. Pogoda jest bardzo ładna, po niebie krąży tylko trochę chmurek, więc możemy w całości podziwiać panoramę ze szczytu. 






















Schodzimy ta sama droga i dalej udajemy się do Doliny Olczyskiej i schodzimy do Jaszczurówki. Tam łapiemy 11-stkę na Krzeptówki i wracamy. 





Na jutro planujemy dłuższą wycieczkę, musimy wiec przygotować jeszcze dzisiaj co się da, łącznie z kanapkami. Wybieramy się na Słowację, a to wymaga od nas wyjścia z domu po 5 rano...


c.d.n.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz