29 czerwca 2018

TO NIE DO KOŃCA TAK MIAŁO BYĆ... CZ. 1


Właściwie zaczęłam pisać tę relację siedząc w pokoju, na naszej kwaterze. Pogoda była piękna, a ja nie poszłam w góry. Dlaczego? Ano dlatego, że nie na wszystko mamy wpływ i nie zawsze wakacje układają się w całości po naszej myśli, a życie czasem weryfikuje ambitne plany. Szczegóły w dalszej części relacji, zacznijmy od początku... 


Jako środek transportu do Zakopanego wybrałam (wybór był zresztą niewielki) Flixbusa. Jechaliśmy już nim zimą z dziećmi i pomimo drobnych minusów wydawało się to najlepszą opcją. Liczyłam na to, że dzieci jak zwykle prześpią całą drogę (staram się zawsze jeździć z nimi w nocy), mam nawet na tę okoliczność syrop od pediatry ułatwiający zasypianie. I rzeczywiście, po kilku minutach Zuzia już spała, a Michaś pomału szykował się do drzemki. Podczas postoju w Krakowie kierowcy Flixbusa mają niestety zwyczaj dość brutalnie budzić swoich pasażerów obwieszczając głośno gdzie dojechaliśmy i strzelając w twarz żarówami niczym na przesłuchaniu. Rozumiem oczywiście, że jakoś trzeba poinformować osoby wysiadające o dotarciu do celu, żeby nikt nie przespał swojego przystanku, ale mogliby to robić nieco subtelniej, choćby z uwagi na podróżujące dzieci. Ponadto nie wiem dlaczego te światła muszą palić się podczas całego postoju (czyli jakieś pół godziny)... W każdym razie dla Zuzi był to koniec snu. Nie wiem czy z powodu nagłego przebudzenia i późniejszych wstrząsów, czy też jednak z powodu choroby lokomocyjnej (której objawów wcześniej nie zdradzała), ale tuż za Krakowem pochorowała nam się na tyle, że resztę podróży spędziłąm z nią w toalecie (jak "duża" jest toaleta w autobusie możecie sobie wyobrazić...). Na szczęście autobus przyjechał przed czasem i mogliśmy się z niego wytoczyć na świeże powietrze. Dzień pierwszy upływa nam bardzo sennie, jedynym przerywnikiem jest spacer do miasta i zakupy. Na jutro planujemy już jakąś lekką wycieczkę...

Kopieniec i prawie Nosal

Drugiego dnia pobytu wybraliśmy się tradycyjnie na naszą ulubioną trasę na rozchodzenie - Kopieniec z Toporowej Cyhrli. Choć to taka niewysoka górka to można z niej podziwiać bardzo ładną panoramę. Niestety nie tym razem - chmury zasłaniają wszystkie szczyty, widoczne są tylko łąki i szałasy w dole. Na szczęście widoki z Kopieńca są nam dobrze znane. 

Początek szlaku na Cyhrli



Tradycyjne miejsce na odpoczynek - Polana pod Kopieńcem






Panoramy ze szczytu niestety tym razem nie widać...







Dla odmiany schodzimy tym razem bardziej stromym szlakiem bezpośrednio na Polanę pod Kopieńcem i dalej do Polany Olczyskiej. Nie zniechęceni narastającym zachmurzeniem decydujemy się kontynuować wycieczkę na Nosal. W okolicy Nosalowej Przełęczy zaczyna padać, podchodzimy jeszcze kawałek w stronę szczytu, ale ostatecznie wycofujemy się dosłowne 5 minut przed wierzchołkiem. Skałki są bardzo śliskie, dodatkowo pamiętamy z zeszłego roku jedno miejsce, które bardzo niewygodnie przechodzi się z nosidełkiem - po deszczu musi być jeszcze gorzej, a zejście z drugiej strony też jest dość strome i śliskie. Schodzimy powoli, a mimo to oboje zaliczamy tzw. "glebę" - na szczęście nosidełko amortyzuje upadek i Zuzia wychodzi z niego bez szwanku, jedynie nieco przestraszona. 


Chatka na Polanie Olczyskiej


Tyle było widać spod Nosala




W tym miejscu odpuściliśmy



Nie wracamy już do Olczyskiej, tylko schodzimy najkrótszą drogą do Kuźnic - cały czas bardzo czujnie, dosłownie spływamy z deszczem. Okazuje się jednak, że nasze przygody są niczym w porównaniu z tym co spotkało moją mamę i siostrę na grani Tatr Zachodnich...

Kolejnego dnia leje prawie cały czas, nie ma więc zbytnio o czym pisać, mogę jedynie wspomnieć, że popołudnie spędziliśmy w Góralskich Pralinach - ich desery nadal trzymają poziom ;)

W piątek pogoda poprawia się na tyle, że możemy wybrać się na wycieczkę, czy raczej górski spacer, bo trudno inaczej nazwać wędrówkę doliną i fragmentem Ścieżki nad Reglami. Wybieramy się do Doliny Lejowej - mało znanej, trochę zapomnianej, pewnie z uwagi na położenie i brak bardziej znaczących szlaków w  okolicy. W Dolinie Lejowej byłam kiedyś w dzieciństwie - tak wczesnym, że zupełnie jej nie pamiętałam. Nie spodziewałam się niczego nadzwyczajnego, ale dolinka jest całkiem przyjemna. Przede wszystkim panuje tam spokój i cisza - turystów bardzo niewiele. Żeby dostać się do Doliny Lejowej dojeżdżamy najpierw busem do Kir i dalej idziemy kawałek szosą, następnie zielonym szlakiem przez las i pośród zabudowań gospodarskich. Po kilkunastu minutach w lewo odchodzi szlak żółty - to nasza dolina. Wejście do niej mamy gratis - budka z biletami jest zamknięta. Na początku doliny widzimy taterników ćwiczących na skale. Dolina jest w większości płaska, jedyne przeszkody, które napotykamy to błoto - mnóstwo błota, no ale po ostatnich opadach to nic dziwnego. 


Szlak przy zabudowaniach gospodarskich


Taternicy






W Dolinie Lejowej mamy takie widoki












Pod koniec doliny ścieżka wznosi się nieco i po chwili docieramy do rozdroża. Do wyboru mamy szlak czarny i...czarny. Oba prowadzą przez Ścieżkę nad Reglami, w lewo do Doliny Kościeliskiej, a w prawo do Chochołowskiej. My wybieramy ten pierwszy. Nie spodziewamy się zbyt wiele, ale szlak miło nas zaskakuje. Początkowo idziemy ścieżką wśród łąk, później schodzimy trochę wśród chaszczy, cały czas towarzyszą nam jednak zupełnie przyjemne widoki (góry się odsłoniły). Schodzimy sobie spokojnie do Doliny Kościeliskiej w okolicach kapliczki. Rozważamy jeszcze podejście do Wąwozu Kraków, ale dopada nas lenistwo, poza tym jutro planujemy dalszą wyprawę (prognozy są dość pomyślne) i nie chcemy dziś za bardzo wymęczyć dzieci. 

Niżna Polana Kominiarska


Widoczki ze Ścieżki nad Reglami




"Mama, zdjęcie!" ;)



Buty po przejściu Doliny Lejowej



Wieczorem nasza jutrzejsza wycieczka staje pod dużym znakiem zapytania - Michał nagle dostaje gorączki. Wysyłam go z mężem do lekarza na pogotowie (nocna i świąteczna pomoc medyczna). Akurat na dyżurze jest pediatra, który po badaniu stwierdza, że wszystko jest w porządku, to tylko resztki niedoleczonej infekcji podłapanej jeszcze w Katowicach i reakcja na zmianę klimatu. Lekarz daje zielone światło na dalsze wycieczki i zaleca tylko coś przeciwgorączkowego. Nie wiemy jeszcze, że to początki zapalenia gardła, które pokrzyżuje nam część naszych górskich planów na ten wyjazd...

c.d.n...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz