10 grudnia 2018

POLOWANIE NA CZERWONY PAŹDZIERNIK, CZYLI JESIENNE TATRY ZACHODNIE


Nie jest tajemnicą, że Czerwone Wierchy jesienią przedstawiają się wyjątkowo pięknie, w końcu zawdzięczają temu nawet swoją nazwę. Choć te tereny znam dość dobrze i przeszłam wiele tras w tym rejonie, to tak się złożyło, że zawsze byłam tam latem i raz ostatnio wczesną wiosną. Marzyłam od dawna o tym, żeby zobaczyć Czerwone Wierchy w ich pełnej uroku czerwonej szacie. Najlepszy na taką wycieczkę wydawał się październik. 


Śnieg, który spadł pod koniec września zdążył się stopić, a prognozy zapowiadały ponad tygodniowe okno pogodowe. Decydujemy się na wyjazd w poniedziałek, 15 października, jak zwykle dość spontanicznie. Ogarniamy opiekę dla dzieci i bilety na Flixbusa.  Jak zwykle wsiadamy do autobusu o 2.30 w Katowicach, a o 6 jesteśmy już w Zakopanem, jest jeszcze ciemno. Przesiadamy się na busa do Kir i podjeżdżamy do Doliny Kościeliskiej. Kiedy wchodzimy do doliny zaczyna świtać, budka z biletami jest jeszcze zamknięta, więc wejście mamy gratis. Po chwili odbijamy w lewo na czerwony szlak na Ciemniak. Przechodzimy przez mostek i ruszamy w górę. Z prawej strony co jakiś czas wyłania się ładny widok na Kominiarski Wierch oświetlony promieniami porannego słońca. Szlak pnie się w górę to bardziej stromo, to znowu łagodniej. Trzeba się trochę spocić, ale trasa jest przyjemna. Powyżej Polany Upłaz mamy coraz więcej widoków - na Przysłop Miętusi, Giewont, Kobylarzowy Żleb i nasz cel, czyli Czerwone Wierchy. 









Na Chudej Przełączce wita nas bardzo silny wiatr. Chcemy tam chwilę odpocząć i zjeść śniadanie, wiatr, który prawie urywa nam głowy oczywiście to utrudnia. Stamtąd zostaje nam jeszcze kawałek ostatecznego podejścia do szczytu, dość stromego. Cały czas bardzo wieje, co oczywiście nie ułatwia sprawy. Na szczycie rozkładamy się na postój za skałkami, które choć odrobinę chronią od podmuchów. Kiedy idziemy w stronę Krzesanicy mamy wrażenie, że wiatr zaraz zdmuchnie nas w przepaść obok której przechodzimy. Na każdym ze szczytów robimy krótki postój na serię zdjęć. Czerwone Wierchy w jesiennej szacie są rzeczywiście przepiękne. Właściwie Tatry podobają mi się o każdej porze roku i gdybym miała wybrać swoją ulubioną, byłoby trudno. 























Na Kopie Kondrackiej zastanawiamy się przez chwilę którędy schodzić. Rozważamy jeszcze wejście na Giewont, ale wolimy mieć zapas czasu, bo musimy zdążyć na Flixbusa o 19.30. Wybieramy zejście przez Przełęcz Kondracką na Halę Kondratową. W schronisku robimy postój na ciepłą zupkę, jemy też resztę swoich zapasów. 













Pozostaje nam zejście do Kuźnic i zjazd busem do centrum. W mieście jesteśmy przed czasem, robimy jeszcze drobne zakupy i wykończeni wsiadamy do autobusu. Podróż do Katowic, tym razem bez przesiadek, mija nam jak zwykle sennie. To ostatni wypad w Tatry przez dłuższą przerwą. W listopadzie dni są już tak krótkie, że wyjazd na jeden dzień nie ma zbytnio sensu. Planujemy wyjazd na tydzień zimą, w lutym, podobnie jak w zeszłym roku, z dziećmi. Najbliższy jednodniowy wypad być może uda nam się uskutecznić wiosną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz