12 lipca 2018

TO NIE DO KOŃCA TAK MIAŁO BYĆ... CZ. 2 - DOLINA BIAŁEJ WODY


Ta wycieczka zasługuje na osobny wpis - choć nie dotarliśmy do początkowo założonego celu to i tak była to długa i dla dzieci dość ambitna trasa. 

Wychodzimy z domu o 6 i podjeżdżamy miejskim autobusem do dworca. Tam łapiemy busa w kierunku Morskiego Oka, który po chwili rusza. Po drodze, na Bystrym wsiada jeszcze mama i moja siostra Marta, z którymi umówiliśmy się na wspólną wyprawę. Wysiadamy na Łysej Polanie i tuż po przekroczeniu granicy na moście skręcamy w prawo na niebieski szlak ukochaną Doliną Białej Wody. Jesteśmy tu już 4 raz (w tym 3 raz z dziećmi), dotychczas jednak najdalej doszliśmy do Polany pod Wysoką, dziś plany mamy na Litworowy Staw, a mama z Martą ostrzą sobie zęby na Polski Grzebień. Pogoda jest dość ładna, ale czubki niektórych szczytów kryją się w chmurach. Razem docieramy do Polany Biała Woda, przy wiacie obok leśniczówki robimy sobie krótką przerwę i rozdzielamy się - Marta z mamą idą szybciej, umawiamy się na spotkanie przy zejściu. My po chwili też ruszamy. Mamy ze sobą wózek - przydatny na płaskich odcinkach doliny, zapinamy go przy wiacie na jednym z zakrętów - w drodze powrotnej będzie jak znalazł. Idzie nam się dobrze, tempo mamy całkiem niezłe, jak na to, że idziemy z dziećmi. Mijamy miejsce, z którego zawróciliśmy w zeszłym roku, widoki są piękne, chmury gdzieś tam wysoko się przelewają, ale generalnie jest ok. Docieramy do Polany pod Wysoką i mijamy obozowisko taternickie. 

Widok dobrze znany...


W drodze na Polanę pod Wysoką


Polana pod Wysoką




Obozowisko taternickie


Pora na dłuższy odpoczynek, bo teraz podejście będzie już konkretne. Mija nas starsze małżeństwo - zawracają, pani rzuca życzliwą uwagę, że "dalej nie ma po co iść, bo cały czas pod górę" - no fakt, jakie to dziwne, że w górach jest pod górę... Po śniadaniu ruszamy. Zuzia idzie dzielnie na nóżkach, ale robi się stromo, więc ładujemy ją w końcu do nosidełka. To jest niestety cena za początkowo łagodny, prawie płaski teren - gdzieś trzeba nabrać tej wysokości. Dodatkowo kamienie są mokre, szlakiem często płynie woda, co za tym idzie jest ślisko. Widoki co prawda rekompensują trudy - podziwiamy okoliczne szczyty i tryskającą ze skalnego progu Doliny Kaczej Kaczą Siklawę, ale nabieramy wątpliwości, czy uda nam się osiągnąć Litworowy Staw. Powyżej zaczyna się niestety kłębić coraz więcej ciemnych chmur, jest więc ryzyko, że widoków nad stawem nie będzie, szlak jest coraz bardziej stromy i widzę, że mój małżonek z nosidełkiem i swoją uszkodzoną nieco po upadku pod Nosalem nogą idzie już na oparach. Ponadto Zuzia zaczyna marudzić, nie chce siedzieć w nosidle, w tym terenie nie ma mowy o wyjściu, a takie jęczące i wiercące się dziecko niesie się dużo gorzej. Pokonujemy większą skałkę ociekającą wodą (zaczynamy się zastanawiać jak tam z dziećmi zejdziemy), idziemy jeszcze trochę pod górę i nieco powyżej poziomu Zielonego Stawu Kaczego przystajemy. Marcin mam dość, Zuzia się drze, więc trzeba wyciągnąć ją z nosidełka, chmur jest coraz więcej. Ja decyduję się podejść z Michasiem jeszcze kawałek do góry, robię trochę zdjęć, próbuję dostrzec gdzie szlak biegnie dalej i czy "daleko jeszcze" i wracam do swoich. Staje się dla nas jasne, że z Litworowego Stawu dzisiaj nici, trochę mi żal, kombinuję więc czy by nie podejść chociaż do Zielonego, ale nie udaje mi się wypatrzeć ścieżki (szlak tam nie prowadzi), a z dziećmi nie chcę się gdzieś wciskać na próbę, odpuszczam więc. 

Kacza Siklawa


Chmury schodzą coraz niżej...







Powyżej dostrzegamy, że mama z Martą już schodzą, czekamy więc na nie. Okazuje się, że nie były na Polskim Grzebieniu, ba, z powodu drobnego wypadku mamy (nieplanowana kąpiel w lodowatym potoku i stłuczone biodro) nie doszły nawet do Litworowego Stawu. Odpoczywały nieco powyżej nas i zrezygnowały ze względu na kłębiące się nad stawem czarne chmury. Dalej schodzimy już razem, oczywiście powoli, bo teren mokry i śliski, a mamy ze sobą dwoje dzieci. Wszyscy zgodnie stwierdzamy, że Słowacy mają coś nie tak z czasami przejść - są raczej mocno zaniżone, oszacowane chyba dla górskich biegaczy, w dodatku po drodze brakuje oznaczeń konkretnych miejsc, jakichś wskazówek ile jeszcze do danego miejsca trzeba iść itd. Idzie się, idzie i końca nie widać, wydaje się, że to już, ale nic z tego. Nie wiem, czy to tylko w tej dolinie jest taki problem, czy ogólnie to norma na słowackich szlakach, bo te dopiero zaczynam odkrywać. Schodzimy powoli do Polany pod Wysoką, dalej już nieco szybciej, po drodze zabieramy nasz wózek. Na Polanie Biała Woda robimy jeszcze krótki popas na uzupełnienie kalorii i schodzimy do Łysej Polany (dzieci na zmianę korzystają z wózka). 





Tu dotarłam z Michasiem






Początki wspólnego zejścia


Z babcią i ciocią


Wrzucanie kamyczków do wody to największa atrakcja ;)


Zuzia schodzi w podskokach


Z mamą najlepiej ;)


Z powrotem na Polanie Biała Woda


Pomimo niezrealizowania celu, wycieczkę uznajemy za udaną - widoki były piękne, dolina Białej Wody jest spokojna, cicha i należy do naszych ulubionych zakątków, dzieci po wycieczce były zmęczone, ale zadowolone.

c.d.n...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz