28 lipca 2018

TO NIE DO KOŃCA TAK MIAŁO BYĆ... CZ. 5 - POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI I ŚNIEG W CZERWCU


W piątek pogoda jest już daleka od ideału - co prawda nie pada, ale jest pochmurno, zimno i ogólnie jakoś szaro - buro... Prognozy są dość niepokojące - straszą nawet opadami śniegu... 


Rano Zuzia z tatą idzie na mały spacer - docierają do połowy Doliny Strążyskiej. Wracają jednak, bo małej nie chce się dzisiaj chodzić, poza tym jutro moi rodzice i siostra wyjeżdżają, a chcemy się jeszcze spotkać - a nawet musimy, bo w Empiku czeka na odbiór niespodzianka dla Marty z okazji urodzin. Po pierwsze to ja ją muszę odebrać, a po drugie bardzo chcę zobaczyć jej reakcję ;) Ze względu na nagłe ochłodzenie postanawiamy, że Michaś dziś jeszcze zostanie w domu, na spacer do miasta zabieram więc tylko Zuzię (przydaje się wózek). Prezent okazuje się bardzo trafiony (fotoksiążka ze wspomnieniami od wczesnego dzieciństwa do 20 roku życia). Okazuje się, że i dla mnie rodzina przygotowała niespodziankę (urodziny obchodzę 6 lipca, więc też niedługo, w dodatku również okrągłe) - nie muszę już pożyczać kijków trekkingowych od siostry, bo dostałam własne, takie same, więc już wiem, że bardzo dobre :) Po wymianie prezentów idziemy jeszcze na gofry i żegnamy się. Nie chce mi się jeszcze wracać na kwaterę, więc idę zobaczyć stare kąty. W czasach mojego dzieciństwa, podczas tatrzańskich wakacji mieszkaliśmy u znajomych pod Gubałówką - w dużym drewnianym, prawdziwie góralskim domu z gospodarstwem. Do dziś wspominam to miejsce z dużym sentymentem, a że dawno nie byliśmy w tym rejonie, wybieram się sprawdzić jak tam teraz wygląda - taki powrót do przeszłości ;) Za targiem pod Gubałówką skręcam w lewo, przechodzę przez parking i koło estakady skręcam w prawo na Gładkie. Asfaltowa droga wije się ostro pod górę, z wózkiem więc muszę się trochę nasapać. Mijam kapliczkę i staję przed dawnym domem wczasowym FWP Juhas - obecnie to ruina, ale widzę, że trwają jakieś roboty, więc może planują go odnowić. Przy Juhasie spotykam naszego dawnego gospodarza. Chwilę sobie rozmawiamy, idę jeszcze kawałek do góry, przypominam sobie jaka piękna jest stąd panorama Tatr i zerkam na swoją dawną kwaterę - niewiele się zmieniło. Robię pamiątkowe zdjęcie dla rodziców i wracam - wyżej na Gubałówkę nie doszłabym z wózkiem, poza tym boję się iść sama obok osiedla cygańskiego. 

Niepełna z powodu zachmurzenia panorama spod Gubałówki


W tym domu spędzałam coroczne wakacje między 1 a 11 rokiem życia


Dawny FWP "Juhas"


Przy dworcu spotykam się jeszcze z Basią - wstępnie umawiamy się jutro na grilla i jakieś wspólne chodzenie na ostatnie trzy dni pobytu (począwszy od niedzieli) i autobusem wracam na Krzeptówki do swoich. Na jutro planujemy wybrać się już całą rodziną na Rusinową Polanę.

Poranne przelotne opady i niezbyt obiecujące widoki z kamerek nas nie odstraszają i wybieramy się do Wierch Porońca, skąd idziemy na Rusinową Polanę - szlak świeżo po remoncie, wyrównany, myślę, że śmiało można by przejechać go z wózkiem. Początkowo pogoda nie jest taka zła, odsłaniają się nawet jakieś widoki - wysokie szczyty ku naszemu zdumieniu są białe - już wiemy dlaczego jest tak zimno. 

Coś tam się odsłania...


Mamy trochę widoków


Taką mamy zimę tego lata ;)


Kilka minut przed bacówką chmury zasłaniają widoki (dobrze, ze po drodze zrobiłam kilka zdjęć) i zaczyna lać. Najgorszą ulewę przeczekujemy w toi-toiu (niezapomniane wrażenia zapachowe), zaopatrujemy się w oscypki z bacówki i po krótkiej naradzie schodzimy na dół tą samą drogą. Cały czas pada, chwilami dość mocno. Pod koniec zejścia dzieci mają już dość - zwłaszcza Zuzia, której chodzenie w deszczu wyjątkowo się nie podoba. 

Zaczyna kropić...


Bunt na pokładzie


Schodzimy do Wierch Porońca i stajemy na przystanku w nadziei, że jakiś bus się tu zatrzyma. Zatrzymuje się samochód osobowy - sympatyczne małżeństwo z Dąbrowy Górniczej proponuje nam podwózkę do Zakopanego. Korzystamy z okazji, bo dzieciaki są już mocno przemoknięte, a busy z Palenicy jadą pełne i nie zanosi się na to, że do któregoś uda nam się wcisnąć. Samochodem dojeżdżamy do Cyhrli, łapiemy autobus nr 11 i wracamy na Krzeptówki. Niestety z grilla nici - jest bardzo zimno i co chwilę leje. 

Z racji warunków atmosferycznych wieczorem zawieramy bliższą znajomość z malinówką ;)


c.d.n...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz