24 lipca 2018

TO NIE DO KOŃCA TAK MIAŁO BYĆ... CZ. 4 - PRZYSŁOP MIĘTUSI TUŻ PO WSCHODZIE SŁOŃCA I OSTATNI DZIEŃ ŁADNEJ POGODY


Niby nic, a jednak coś. Budzik dzwoni o 3.45, zerkam na kamerki - jest widoczność, więc ekspresowo, ale jednocześnie bardzo cicho, żeby nie obudzić dzieci, zbieram się do wyjścia. Tuż po 4 wychodzę - jest już jasno, choć wschód słońca dopiero za pół godziny. 


Idę kawałek do góry przy szosie i skręcam w lewo na szlak do Doliny Małej Łąki. Trochę mam stracha, bo idę zupełnie sama i zastanawiam się czy coś mnie w tym lesie nie zeżre ;) Rozglądam się więc co chwilę i po niespełna godzinie jestem na Wielkiej Polanie. O tej porze jest zupełnie bezludna i robi niesamowite wrażenie - zupełnie inne niż w środku dnia, kiedy oczywiście również nie brakuje jej uroku, ale na ławeczkach zwykle trudno o miejsce, a odgłosy przyrody zagłuszane są rozmowami turystów i pokrzykiwaniem dzieci. Żeby było jasne - nie mam nic przeciwko turystom, ani tym bardziej przeciwko dzieciom - jak dobrze wiecie, sama większość wycieczek realizuję z dziećmi i one rzadko są zupełnie cicho ;) Ale teraz mam tę polanę tylko dla siebie, słucham świergotu ptaków, mogę obejrzeć z bliska każdy kwiatek. 

Bezludna o tej porze Wielka Polana Małołącka


Niemal każdy kwiatek obejrzałam z bliska ;)






Pierwsze promienie porannego słońca

Na ławeczkach całkowite pustki



Idę kawałek polaną w stronę Przełęczy Kondrackiej, jednak po chwili zawracam, chcę przejść czarnym szlakiem na Przysłop Miętusi i stamtąd może wejść na Małołączniak. Do Przysłopu idę dość szybko - nadal jest zupełnie pusto, a las o tej porze jest średnio przyjemnym miejscem na samotną wędrówkę. Na Przysłopie Miętusim również nie ma żywej duszy - ławeczki są do mojej dyspozycji, widoki też mogę podziwiać samotnie. Robię mnóstwo zdjęć, jem jakieś śniadanie i idę jeszcze trochę w górę niebieskim szlakiem na Małołączniak. Decyduję się jednak, co prawda z żalem, zawrócić i schodzić pomału w stronę domu. Trochę mi szkoda, ale nie jestem dziś w najwyższej formie (wczorajsze noszenie Zuzi trochę dało mi w kość, do tego doszła comiesięczna kobieca przypadłość), tempo mam więc dość ślimacze, a obiecałam mężowi wrócić o takiej porze, żeby i on miał szansę gdzieś jeszcze pójść. 

Chatka w drodze na Przysłop Miętusi


Przysłop Miętusi - wszystkie ławeczki dla mnie ;)


Niebieski szlak na Małołączniak


Kominiarski Wierch


Kto rano wstaje, ten ma góry tylko dla siebie...


Widok z Przysłopu Miętusiego


Schodzę więc powoli niebieskim szlakiem do Doliny Małej Łąki i na Gronik, skąd już szosa prowadzi w dół na Krzeptówki. Nie osiągnęłam więc żadnego spektakularnego celu, Wielka Polana Małołącka i Przysłop Miętusi to oczywiście piękne, widokowe miejsca, wielokrotnie przeze mnie polecane na wycieczki z dziećmi i bardzo przez mnie lubiane, ale są to szlaki raczej spacerowe. Po raz pierwszy jednak wyszłam z domu przed wschodem słońca, po raz pierwszy byłam na szlaku zupełnie sama, miałam góry tylko dla siebie, mogłam wsłuchać się w odgłosy przyrody. Bardzo lubię dobre towarzystwo w górach, świetnie chodzi mi się z mamą, siostrą, moim mężem, przyjaciółką, kocham wyprawy z moimi dziećmi kiedy wprowadzam je w górski świat i pomagam odkrywać jaki jest piękny. Ale czasem lubię być w Tatrach przez chwilę sama - móc w ciszy i spokoju delektować się widokami, nawet z tak mało honornych miejsc jak Przysłop Miętusi. Ponadto, coś w tym jest, że często pędząc na szczyty czy przełęcze, stawiając sobie ambitniejsze cele, w pośpiechu pomijamy te niżej położone, a przecież nie mniej atrakcyjne miejsca. Nie mamy czasu dłużej się tam zatrzymać, zachwycić ich urokiem, ponadto w środku dnia często są one dość tłumnie odwiedzane. Moje pierwsze samotne wyjście o świcie uważam za bardzo udane, z chęcią powtórzę kiedyś coś podobnego, może wtedy uda się wejść gdzieś wyżej...
Kolejnego dnia była chyba najlepsza pogoda z całego naszego pobytu. Prognozy straszyły co prawda popołudniowymi burzami, ale burza przyszła dopiero późnym wieczorem. Niestety ten dzień spędzam głównie w pokoju - Michaś jeszcze nie powinien wychodzić, ustalamy więc, że Marcin zabierze Zuzię na jakąś wycieczkę, a ja wyjdę sobie po południu na spacer, jeszcze nie wiem gdzie. Nie muszę chyba Wam mówić, że cały czas dosłownie mnie skręca - do tego stopnia, że zaczęłam pisać relację z wyjazdu. Dodatkowo żal mi Michasia, który tak piękny, słoneczny dzień musi przesiedzieć w budynku. Zuzia z tatą zdobyła Kopieniec (po raz drugi w tym sezonie, na własnych nóżkach i tym razem przy pełnej widoczności). 

W drodze na Kopieniec z Cyhrli


Szlak na Kopieniec


Zuzia pozuje na Kopieńcu


Odpoczynek na polanie


Po ich powrocie mam milion pomysłów gdzie się wybrać - rozważam jaskinie w Kościeliskiej, albo podejście na zachód słońca na Sarnią Skałę, Nosal lub Kopieniec. Trochę mam jednak stracha wracać sama po ciemku, a nikt nie chce się ze mną wybrać (mama z Martą wróciły przypieczone z nad Zmarzłego Stawu, a Basia wykończona po trasie Grześ - Rakoń - Wołowiec). Ostatecznie Martę udaje mi się wyciągnąć chociaż na miasto na kolację. Zachód słońca podziwiamy z Równi Krupowej (ach, gdybym wiedziała, że to ostatni dzień ładnej pogody podczas tego pobytu, z chęcią zapłaciłabym mojej siostrzyczce za pójście choćby na Nosal ;)) 

Zachód słońca z Równi Krupowej ;)

Kiedy wracam na kwaterę wyraźnie zbiera się na deszcz, późnym wieczorem mamy tą wcześniej zapowiadaną burzę (bardzo silną) i ulewę. Drastycznie też spada temperatura...

c.d.n...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz