18 lipca 2018

TO NIE DO KOŃCA TAK MIAŁO BYĆ... CZ. 3


Niedziela przywitała nas słoneczną pogodą i niemal bezchmurnym niebem. Zachęceni tymi pięknymi okolicznościami przyrody zaczęliśmy snuć plany na dzisiejszy dzień. 

Było jasne, że po wczorajszej wycieczce nie można dzieci wyciągać zbyt daleko, ponadto chcieliśmy pójść jeszcze do kościoła, a ja nie lubię odkładać mszy św. na wieczór. Ostatecznie wygrzebaliśmy się na 11.30 do Sanktuarium na Krzeptówkach (zaledwie 5 minut od naszej kwatery), potem mieliśmy w planach dojście Drogą pod Reglami do którejś z dolinek reglowych i może przejście Ścieżką nad Reglami przez Przełęcz w Grzybowcu lub Sarnią Skałę, w zależności od wybranej doliny. Ruszyliśmy ostatecznie Drogą pod Reglami z zamiarem dojścia do Strążyskiej i chociaż pod Siklawicę, jako, że nasze młodsze dziecię zaczęło dziś strajkować porzuciliśmy pomysł włażenia na Sarnią Skałę. Po dotarciu do wylotu Strążyskiej stało się jednak jasne, że nawet przejście tej doliny przekracza dziś możliwości naszej latorośli. Nie wzięliśmy nosidełka, bo plecy męża też muszą czasem odpocząć, za to nie ominęło go noszenie małej "na barana" (czyli jak to ona uroczo nazwała "na głowie" ;)) Kierujemy się więc dalej Drogą pod Reglami i wchodzimy w końcu w Dolinkę ku Dziurze. Marny to cel, ale musimy się dostosować do chęci i możliwości maluchów. Próżno szukać w Dolince ku Dziurze porywających widoków, jest to jednak miejsce dość przyjemne, przede wszystkim ciche i spokojne, wzdłuż doliny płynie strumień, a na końcu jest jaskinia - Dziura. W żółwim tempie osiągamy koniec doliny (Zuzia oczywiście "na głowie" taty), pstrykamy pamiątkową fotkę i na dół. 

Pamiątkowa fotka przy Dziurze ;)

Drogą pod Reglami schodzimy do skoczni i tu Zuzia odzyskuje siły - może nawet biec (zwłaszcza, że obiecaliśmy jej frytki ;)) W mieście jemy obiad w Góral Burgerze (próżno tam szukać finezji, ale jedzenie smaczne i nie rujnuje portfela), spotykamy się z mamą i Martą i wracamy do domu. Jutro planujemy Iwaniacką i Ornak, nie wiemy jeszcze, że nasze plany pokrzyżuje pogoda i choroba Michasia...

W poniedziałek budzik dzwoni przed 6 - w półśnie dociera do mnie "Kochanie śpij, leje". No cóż, z dłuższej wycieczki nici, myślę sobie i łapię jeszcze godzinkę snu. Ogarniam się i zerkam na kamerki, raczej średnio to wygląda, niby już nie pada, ale chmury wszędzie nisko. Myślimy nad jakąś dolinką, ale niepokoi nas utrzymująca się gorączka Michasia - wprawdzie po lekach szybko spada, ale to chyba niemożliwe, żeby przez 3 dni była spowodowana tylko reakcją na ostrzejszy klimat. Decyduję się wybrać ponownie do lekarza. Tym razem, jako, że jest ranek idę do klasycznej przychodni (trochę trwało zanim ją znalazłam) - gdyby Wam kiedyś był potrzebny pediatra w Zakopcu (czego oczywiście nie życzę) to przyjmuje na NFZ przy Nowotarskiej 79 (tuż przy rondzie, na dole tego budynku jest Fresh Market). Lekarz niestety stwierdza zapalenie gardła i przepisuje antybiotyk, konieczne jest też pozostanie w domu przez kilka dni. Zrezygnowani wykupujemy lekarstwa, robimy po drodze zakupy i wracamy na kwaterę. Przez najbliższe dni każdy z nas będzie musiał pójść na jakiś kompromis, wychodzić będziemy na zmianę. Jutro pogoda również nie zapowiada się nadzwyczajnie, ale umawiamy się wstępnie z mamą (po małym zamieszaniu), że zabierzemy Zuzię na Halę Kondratową i może uda się troszkę dalej. Oswajam się z myślą, że tym razem to ja będę dźwigać nosidełko z zawartością ;)

Rano wstaję o 6 i zerkam na kamerki - wyglądają niezbyt zachęcająco, ale planów nie zmieniamy - najwyżej nie będzie widoków. Udaje mi się upchnąć swoje i Zuzi wyposażenie w kieszeni nosidełka i śmigamy na autobus. Na dworcu przesiadamy się do busa i podjeżdżamy do Kuźnic, gdzie spotykamy się z mamą. Ruszamy w kierunku Kalatówek, Zuzia idzie na nóżkach, ale po paru minutach zaczyna marudzić. Próby namówienia jej na dalszą drogę pieszo, a nawet przekupstwa spełzają na niczym, z westchnieniem wkładam więc niepokorną latorośl do nosidła i niczym nepalski szerpa dzielnie ruszam w górę. Z ulgą witam widok paskudnego skądinąd hotelu na Kalatówkach i zarządzam odpoczynek. Po małym śniadanku Zuzia odzyskuje nieco wigoru i dalej idzie na nóżkach (ku mej ogromnej uldze). Przemieszczamy się wolno, ale ważne, że do przodu ;) Docieramy na Halę Kondratową, Zuzi bardzo podoba się drewniany domek (rzeczywiście, schronisko robi miłe wrażenie). 

Widoki z Kalatówek - największą atrakcję stanowi kolejka i owce ;)


Śniadanko na Kalatówkach


Maszerujemy na Halę Kondratową


Piciu!


Odpoczywamy na Hali Kondratowej


Z braku widoków fotografujemy kwiatki ;)


Odpoczywamy dłużej, jemy porządne śniadanie i decydujemy się iść w stronę Przełęczy pod Kopą Kondracką. Bez ciśnienia, ile damy radę. Na górze kłębią się mgły, szczyty to odsłaniają się, to zasłaniają, ale ogólnie jest przyjemnie. Początkowy odcinek Zuzia dzielnie maszeruje, ale kiedy szlak zaczyna piąć się bardziej do góry robi się marudna. Widać, że jest śpiąca, więc czeka mnie znów wędrówka ze znacznym obciążeniem na plecach. Serio, bardzo podziwiam mojego męża, że potrafi dźwigać córę czasem przez większość wycieczki... Powoli, sapiąc niczym lokomotywa parowa docieramy pod przełęcz - do końca już niewiele, może 15 minut czasu mapowego, ale nasze tempo jest zdecydowanie wolniejsze, mgły schodzą coraz niżej i zaczyna z nich kapać, a ja coraz bardziej odczuwam słodki ciężar na plecach, więc postanawiamy pomału schodzić. Gdyby była szansa na jakieś widoki z przełęczy to zagryzłabym zęby i wytargała małą wyżej, ale na górze było takie mleko, że nie miało to większego sensu. Zejście z nosidłem na plecach jest czujne, kije trochę ułatwiają. Kiedy teren łagodnieje, Zuzia się budzi i chce iść sama (na szczęście dla mnie ;)) Schodzimy do Kondratowej, robimy popas przy schronisku, kończymy nasze zapasy i już bez postojów schodzimy do Kuźnic. Tam ładuję się z Zuzią do busa, przy dworcu przesiadamy się na miejski i wracamy. 

Słodki ciężar na plecach ;)


Mgły schodzą coraz niżej


Nie ma to jak drzemka na świeżym powietrzu ;)


No i schodzimy




Dalej już na nóżkach ;)




Na jutro prognozy są pomyślniejsze, zwłaszcza poranek ma być ładny, chodzi mi po głowie jakieś wyjście przed wschodem słońca w kierunku Czerwonych Wierchów (od nas najbliżej mam na Kopę lub Małołączniak).

c.d.n...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz