Budzik dzwoni jakoś o 6, zerkam szybko za okno, jest pochmurno, wszystko zasnute. Nie za bardzo to zachęca do szybkiego wstawania, więc daję sobie jeszcze pół godzinki. W końcu ogarniamy się powoli do wyjścia zastanawiając się po drodze kiedy z tych chmur lunie...
Lunęło wkrótce, w Smokowcu wysiadamy już w deszczu. Deszczu dość intensywnym, toteż chowamy się chwilowo pod daszkiem i czekamy aż trochę przestanie. Prognozy pokazują, że pogoda ma się poprawić, jesteśmy więc pełni optymizmu. Po chwili już tylko trochę mży, więc ruszamy (najpierw trochę się gubimy w poszukiwaniu szlaku na Hrebienok). Po drodze podlewa nas systematycznie, ale niezbyt mocno, za to widoczność jest powalająca, po dotarciu na górę ledwo widzimy budynek kolejki i schronisko. Z Siodełka są bardzo ładne widoki, no ale niestety, not this time. W Bilikovej Chacie podbijamy tylko stemple i idziemy dalej nad Wodospady Zimnej Wody. W międzyczasie przestaje padać i coraz częściej zza chmur wyglądają nieśmiało jakieś szczyty.
Przy Rainerowej Chacie mamy już nawet przebłyski słońca 😊 Rozkładamy się tam na drugie śniadanie i dyskutujemy nad dalszą drogą. Początkowo plan na dzień dzisiejszy zakładał dotarcie do Zbójnickiej Chaty lub Chaty Terry'ego. Dość oczywiste robi się jednak, że to trochę daleko biorąc od uwagę niepewną jednak pogodę i dość zaawansowaną już porę dnia. Decydujemy się iść jeszcze do Chaty Zamkowskiego i ewentualnie kawałek wyżej zobaczyć jak wygląda szlak do słynnej Terinki. Przed nami jeszcze jeden wodospad - najwyższy i robiący największe wrażenie. Z dołu przejście przy wodospadzie wygląda na bardzo przepaściste, z bliska jest zupełnie łatwe. Docieramy do Chaty Zamkowskiego i stąd decydujemy się zawrócić, ale najpierw odpoczynek. Przy schronisku znajduje się niewielki plac zabaw, z którego dzieci oczywiście chętnie korzystają. Jest zimno, więc chętnie rozgrzewam się herbatą (słowacka herbata, przynajmniej w tym schronisku jest inna niż u nas, jakby taka ziołowa, ale całkiem smaczna). Zaczynamy schodzić bo coraz bardziej marzniemy w miejscu.
Dzieci jeszcze w trybie "zabawowym" po szaleństwach na placyki przy schronisku, po drodze chcą bawić się dalej. Kończy się to dla mnie małym wypadkiem (skupiam się na pilnowaniu ich, sama w rezultacie mało uważam, wystarczy ruchomy kamień i koncertowo się wywalam). Mam długie spodnie, podwijam nogawkę i z lekkim przerażeniem obserwuję jak rośnie mi drugie kolano... Na szczęście poruszam nogą bez problemu, nie jest złamana. Potrzebuję chwilę, żeby się uspokoić, smaruję nogę maścią na stłuczenia i modlę się w duchu, żeby opuchlizna zeszła. W międzyczasie dzieci zbierają reprymendę, że zabawa to tylko na postojach ewentualnie na asfalcie 😉 Dalej idę już bardzo ostrożnie i wracamy na Hrebienok, tym razem krótszym szlakiem omijającym wodospady, bez dalszych przygód. Teraz możemy chociaż podziwiać widoki i zrobić sobie wyraźniejsze zdjęcia z tamtejszymi miśkami.
Schodzimy do Starego Smokowca, po drodze podstawowe zakupy i kolejką do Novej Lesnej. Ciekawa obserwacja - na Słowacji wydajemy mniej kasy niż w Zakopanem, po prostu nie ma okazji. Sklepów jest niedużo, otwarte krótko, robi się na szybko tylko podstawowe zakupy, nie ma też co krok straganów pełnych rozmaitych pierdółek przyciągających uwagę dzieci. O sklepach i możliwości robienia zakupów podczas pobytu na Słowacji napiszę więcej w osobnym poście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz