27 stycznia 2023

WIŚLAŃSKA MAJÓWKA - SOSZÓW I OKOLICE



Od zimowego pobytu w Tatrach upłynęło już trochę czasu, a że do sierpnia daleko zaczyna nas nosić. Tradycyjnie na wiosnę, kiedy większość śniegu już stopniała, a dni są coraz dłuższe chodzi nam po głowie jakaś jednodniowa eskapada w Beskidy. 

Najpierw długo nie umiemy utrafić z pogodą, w końcu szykuje się piękna, słoneczna sobota. Pozostaje tylko zdecydować w jaki rejon się wybierzemy, bo choć plan trasy możemy modyfikować po drodze, trzeba wcześniej kupić bilety do punktu startowego. Wędrujemy palcem po mapie, analizujemy rozkład jazdy i wybieramy Wisłę. Dawno nas tam nie było bo zazwyczaj celowaliśmy w Szczyrk lub Bielsko. W trakcie pakowania okazuje się że będziemy mieć dodatkowego towarzysza - dzieciom udaje się namówić dziadka na wycieczkę. Upewniam się tylko ze teść wie co robi (w górach nie był od ponad 20 lat, co prawda to tylko Beskidy, ale i one potrafią utrzeć nosa). W sobotę wstajemy skoro świt. Dojeżdżamy pociagiem do Skoczowa, gdzie konieczna jest przesiadka na autobus (wciąż funkcjonuje tu komunikacja zastępcza). Wysiadamy w centrum Wisły i zaczynamy poszukiwania początku szlaku, co jak to zwykle w Beskidach wcale nie jest takie proste, tutejsze szlaki często mają swój początek w bardzo nieoczywistych miejscach, a oznakowanie pozostawia wiele do życzenia. Wczytujemy się w mapę i po dłuższej chwili już wiemy gdzie iść. Mijamy przedszkole, a kawałek dalej kościół i muzeum. Idziemy cały czas asfaltem, praktycznie po płaskim, dzielnica w ktorej sie obecnie znajdujeny tonWisła-Jawornik. Przypominam sobie, że obie z siostrą byłyśmy tu na rekolekcjach, ja z klasą, a ona z oazą. Asfalt w koncu zamienia sie w ścieżkę wśród łąk i okolicznych gospodarstw, będziemy musieli się też trochę zmęczyć, bo jest coraz bardziej pod górę. W planach mamy wejście na Soszów, na którym już byliśmy kilka lat temu, dalej chcemy przejąć na Czantorię i zejść do Ustronia. Końcówkę podejscia na Soszów już poznajemy. Podchodzimy najpierw przed schronisko i tam rozkładamy się na dłuższy postój.
















Jemy śniadanie, dzieci bawią się na placu zabaw. Tak długi postój robimy głównie ze względu na dzieci i obecność seniora, ale nam też się tu fajnie siedzi i nawet nie chce nam się iść dalej. Ale musimy jeszcze dziś wieczorem wrócić do Katowic, więc powoli ogarnamy się do dalszej drogi.  Chcę podejść jeszcze na pobliski Cieślar, z którego przy dobrej pogodzie powinno być widać Tatry. Dzielę się swoim pomysłem z resztą, proponuję, że polecę sama na zdjęcia, ale w końcu idziemy wszyscy. Dzieci mniej chętnie, ale motywujemy ich obietnicą frytek na koniec wycieczki 😉 Widoki z Cieślara są ładne ilość rozległe, przyglądamy się opisanej panoramie i wytężamy wzrok w kierunku Tatr. Widać lekki ich zarys w oddali, przez lornetkę nieco lepiej, ale na zdjęciu nie wyjdą, za słaba przejrzystość powietrza. Maybe next time. Na Cieślarze są ławeczki, trochę więc znowu odpoczywamy, ale czas zaczyna nas gonić. 






















Wracamy na Soszów, tym razem już nez postoju przy schronisku i ruszamy w stronę Czantorii. Przed nami jeszcze kawał drogi więc przyspieszamy nieco tempo. Zuzia zaczyna marudzić, nóżki ją bolą, a Marcin niepokoi się trochę o kondycję swojego taty, który choć się nie skarży to widać, że jest wykończony. W prawo odbija trasa zejściowa do Wisły, która gdzieś w dole łączy się z naszym szlakiem porannym. Po krótkiej naradzie decydujemy się tamtędy schodzić. Szlak początkowo jest dość stromy, ale za to szybko doprowadza nas do asfaltowej drogi, która szliśmy rano. Zahaczamy jeszcze o sklep, żeby kupić pyszny kołacz wiślański z serem i schodzimy do miasta. Mamy jeszcze trochę czasu, więc spacerujemy po centrum (jedna ulica, trochę budek z regionalnymi pamiątkami i knajpy) i kupujemy dzieciom obiecane frytki. Wieczorem wsiadamy do autobusu, w Skoczowie przesiadamy się na pociąg i wracamy do domu.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz