26 maja 2020

DAWNO, DAWNO TEMU, SZLAKIEM RODZINNYCH TRADYCJI...


Prosto z g贸rskiego pami臋tnika mojej mamy (post nieprzypadkowo opublikowany dzisiaj 馃槈), wspomnienia z z przej艣cia ca艂ej Orlej Perci wraz z odcinkiem Kasprowy Wierch - Zawrat. Tekst oryginalny.


13.07.1996 r. Sobota

Budz臋 si臋 o 5.00, sprawdzam pogod臋 - w g贸rach zachmurzone, widoczno艣膰 "0". Id臋 spa膰 z prze艣wiadczenie, 偶e z wycieczki nici. Drugi raz budz臋 si臋 o 6.00, s艂o艅ce 艣wieci, wspania艂a widoczno艣膰, chmury kr膮偶膮 po niebie, ale wysoko. Szybko wstaj臋 i przygotowuj臋 plecak do wyprawy. O 6.30 zwlekam Zbyszka i daje mu 30 minut na przygotowanie si臋. Przed 7.00 jeste艣my wszyscy gotowi do wymarszu. Jest pogodnie, ale do艣膰 ch艂odno, zabieramy wszystkie ciep艂e rzeczy, plecaki ci臋偶kie. Schodzimy do ulicy Ko艣cieliskiej, przy targu jest bus, Zbyszek p艂aci kurs do Ku藕nic i ju偶 7.25 jeste艣my pod kolejk膮 na Kasprowy. Jeste艣my pierwsi, opr贸cz nas jeszcze kilka os贸b  dopiero po chwili zbiera si臋 ca艂y wagonik. Wyje偶d偶amy pierwsza kolejk膮 do g贸ry. Po 贸smej jeste艣my na Kasprowym. Zbyszek z Bartkiem jedz膮 艣niadanie, ja te偶 troch臋. 
O 9.00 wyruszamy z Kasprowego w stron臋 艢winicy, zaliczamy szczyt, po chwili schodzimy w stron臋 Zawratu, na Zawracie rozgl膮dam si臋 tylko (znamy to dobrze). Idziemy przez Kozie Czuby i Kozi膮 Prze艂臋cz na Kozi Wierch, drog膮 mordercza - w g贸r臋 - w d贸艂, w g贸r臋 - w d贸艂, co si臋 wyspinamy, trzeba znowu zej艣膰, wreszcie po niesko艅czono艣ci ostateczne podej艣cie na szczyt. Po drodze widzimy taternik贸w na Zamar艂ej. Na szczycie jeste艣my po 13, rozsiadamy si臋 na d艂u偶ej. Jemy porz膮dne 艣niadanie, a w zasadzie obiad i odpoczywamy. Pogoda zaczyna nas straszy膰, ca艂y szczyt spowija g臋st膮 chmura, nic nie wida膰 ma odleg艂o艣膰 kilku metr贸w. Chwil臋 czekamy, mg艂a si臋 przerzedza  decydujemy si臋 wyruszy膰 dalej. Schodzimy z Koziego Wierchu, mijamy 呕leb Kulczy艅skiego, idziemy przez Czarne 艢ciany w kierunku Granat贸w, ci膮gle droga w g贸r臋, w d贸艂, klamry, 艂a艅cuchy, albo wspinaczka po ska艂ach. Pokonujemy Granaty, Bartek idzie zadziwiaj膮co wytrwale, ja te偶 mam jeszcze zapas si艂, ale Zbyszek puchnie, ci膮gle pyta czy zeszli艣my ju偶 z tej "amunicji ". 
O godz. 15.30 jeste艣my na Skrajnym Granacie (ostatnie zej艣cie przed Buczynowymi Turniami), odpoczywamy, pogoda dobra, widoczno艣膰 jest, nawet od czasu do czasu b艂yska s艂o艅ce. Dochodzimy do wniosku, 偶e skoro dotarli艣my ju偶 tutaj, nie jest bardzo p贸藕no, pogoda 艂adna, to szkoda nie wykorzysta膰 szansy na przej艣cie ca艂o艣ci - ruszamy na Buczynowe. Dla mnie to by艂 chyba najgorszy kawa艂ek drogi, zm臋czenie, niezbyt przyjemna droga, ma艂o 艂a艅cuch贸w, prawie ca艂y za艣 trzeba drapa膰 si臋 po 艣liskich ska艂ach, ci臋偶ko znale藕膰 uchwyty na r臋ce i nogi. Nie jestem w stanie policzy膰 ile razy w g贸r臋 i w d贸艂, raz z jednej strony stoku, raz z drugiej, tutaj miga ju偶 Dolina Pa艅szczyca  za chwil臋 Sucha Dolinka w Pi臋ciu Stawach, mo偶na dosta膰 popl膮tania z pomieszaniem. W pewnym momencie nawet wydaje mi si臋, 偶e wracam z powrotem, ale po chwili dochodz臋 do siebie i ju偶 wiem gdzie jestem. Zbyszek ledwo idzie, co chwil臋 odpoczywa (ma ci臋偶ko plecak i brzuch, a mo偶e tym wypi艂 3 l wody i teraz to wypaca). Ja te偶 mia艂am kryzys jak zobaczy艂am po godzinie w臋dr贸wki Buczynowymi jeszcze jedno (kolejne) podej艣cie prawie pionowe. Siadam na chwil臋  wypijam 艂yk herbatki z termosu, jak ruszam dalej spotykam turyst臋 z synkiem id膮cych od strony Krzy偶nego, pytam jak daleko jeszcze, m贸wi膮, 偶e oko艂o 30-40 minut i ku mojej ogromnej rado艣ci, 偶e to podej艣cie jest ostatnie, potem idzie si臋 ju偶 grani膮. Tego mi by艂o trzeba, jakby nowe si艂y wst膮pi艂y we mnie, informuje o dobrej nowinie towarzyszy i prawie biegiem (na czterech oczywi艣cie) znajduj臋 si臋 na g贸rze. Dalej rzeczywi艣cie jest du偶o lepiej, nie jest wprawdzie po r贸wnym, ale to ju偶 bez por贸wnania 艂atwiejsza droga. Id臋 w takim tempie, 偶e ju偶 po nieca艂ych 30 minutach znajduj臋 si臋 na Krzy偶nym. Stoj臋 na ko艅cu mojej "drogi 偶ycia" i becz臋 nie wiem czy z rado艣ci, 偶e to ju偶 koniec, czy 偶e to przesz艂am, czy ze zm臋czenia, chyba wszystko po trochu. Jest godzina 17.30. Po chwili docieraj膮 Zbyszek - wyko艅czony z Bartkiem, wszyscy jeste艣my zadowoleni, 偶e ju偶 tylko w d贸艂, ale czeka nas jeszcze Pa艅szczyca. 





















Zjadam troch臋 czekolady, wypijam reszt臋 wspania艂ej herbatki (nic wi臋cej nie chce mi si臋 je艣膰 - chyba zm臋czenie), ch艂opcy te偶 co艣 wtr膮caj膮 i ruszamy w d贸艂. Zgodz臋 do艣膰 szybko, ale Zbyszek z Bartkiem zostaj膮 w tyle, Zbyszek jest odwodniony, m贸wi, 偶e fatalnie mu si臋 si臋 idzie. Przypominam sobie, 偶e mam jeszcze jab艂ko i og贸rka zielonego, jab艂kiem si臋 dzielimy, og贸rka daj臋 Zbyszkowi, zaraz mu lepiej i rusza troch臋 szybciej. Id膮c do艂em doliny spotykamy dwa 艣wistaki, jeden wy偶ej stoi na kamieniu i gwi偶d偶e tak d艂ugo, jak jeste艣my na horyzoncie, natomiast drugi drzemie na kamieniu jakie艣 10 m od szlaku, ogl膮damy to sobie dok艂adnie i idziemy dalej. Dochodzimy do stawu, Zbyszek rzuca si臋 na wod臋 i wypija chyba 1,5 litra naraz. Mam nadziej臋, 偶e teraz wszyscy b臋dziemy w臋drowa膰 szybciej, ale nic z tego, Zbyszek z Bartkiem zostaj膮 coraz bardziej w tyle (Zbyszek tankuje przy ka偶dym najmniejszym strumyczku). Id臋 wi臋c swoim tempem, wiem, 偶e tutaj si臋 ju偶 nie zgubi臋 - drog膮 jedna. Pa艅szczyca, jak Pa艅szczyca - wiadomo trzy razy wydaje si臋, 偶e ju偶 za ta g贸rk膮 jest Murowaniec, a tu nast臋pna dolinka ukazuje si臋 naszym oczom. Pokonuje wreszcie ostatnie wzniesienie przed podej艣ciem do Murowa艅ca, id臋 sama, reszta daleko w tyle, nawet ich nie wida膰. Postanawiam poczeka膰 na nic ju偶 w Murowa艅cu. Dochodz臋 do ostatniego kawa艂ka drogi, jakim jest las do艣膰 dziki, przed kt贸rym kiedy艣 by艂a tabliczka "Niebezpiecze艅stwo spotkania z nied藕wiedziem" (przypominam to sobie, kiedy ju偶 jestem w lesie). Chwila konsternacji - do przodu czy do ty艂u - decyduj臋 si臋 szybko - do przodu i to biegiem. Nie wiem sk膮d w tak wyko艅czonym cz艂owieku jeszcze tyle energii, chyba za strachu, ale ten ostatni kawa艂ek i to pod g贸r臋 pokona艂a biegiem. Jak znalaz艂am si臋 pod schronieniem dopiero wzi臋艂am g艂臋boki oddech, ale wygl膮da艂am chyba jak indyk. Dotar艂am o 19.40, klapn臋艂am na 艂awce, w trakcie odpoczynku przys艂uchiwa艂am si臋 rozmowom turyst贸w i z kilku stron s艂ysza艂am wypowiedzi (ca艂kiem pot臋偶nych ch艂op贸w), 偶e przej艣cie ca艂ej Orlej w jeden dzie艅 nie jest mo偶liwe i tak sobie my艣la艂am "偶eby艣cie wo艂y wiedzia艂y sk膮d ja zesz艂am". Zabieram si臋 do resztek prowiantu, jak ko艅cz臋 si臋 posila膰 to dochodz膮 Zbyszek z Bartkiem, id膮 od razu do schroniska na herbat臋 i co艣 ciep艂ego, prosz臋, 偶eby zam贸wili mi herbat臋. Jak weszli do schroniska, Pan siedz膮cy obok mnie stwierdzi艂, 偶e "ten pan Zbyszek wygl膮da nieco wyko艅czony". Powiedzia艂am mu wtedy, 偶eby si臋 nie dziwi艂  bo w艂a艣nie przeszli艣my ca艂膮 Orl膮, zrobi艂o si臋 troch臋 szumu z podziwu, 偶e jednak mo偶na to przej艣膰 w jeden dzie艅. Po kr贸tkiej debacie pakuj臋 szparga艂y i id臋 do schroniska, Zbyszek ju偶 czeka z herbat膮 i zup膮, kt贸ra mu odst臋puj臋 (zjada dwie). Rozgl膮dam si臋 sk膮d by tu zadzwoni膰 do Wandzi, bo jest ju偶 20.00, a do domu jeszcze daleko. Wreszcie uda艂o mi si臋, na g贸rze jest recepcja i zadzwoni膰 mo偶na bez problemu na kart臋 magnetyczn膮 (Zbyszek na szcz臋艣cie mia艂). Teraz ju偶 spokojnie dopijam herbat臋, przebieramy si臋 w suche rzeczy, odpoczywamy. 


O tej porze jest ju偶 bardzo pusto w g贸rach, tylko kilkunastu turyst贸w, kt贸rzy zostaj膮 na noc w schronisku. Oko艂o 20.40 wyruszamy w drog臋 w odpowiednim tempie, jeste艣my w miar臋 wypocz臋ci, ale nogi czuj膮 te kilometry i trudno艣ci. Do Ku藕nic ju偶 prawie zbiegamy, wsiadamy do ostatniego busa i wysiadamy przy dworcu PKS. Nikt z nas ju偶 nie ma ani si艂y ani ochoty, 偶eby wraca膰 na piechot臋 przez miasto, Zbyszek funduje taks贸wk臋, wi臋c zaje偶d偶amy na G艂adkie, potem tylko kilka krok贸w do g贸ry  i ju偶 jeste艣my w domu witani okrzykami rado艣ci.

1 komentarz:

  1. Bardzo pi臋kny post. Kocham chodzi膰 po g贸rach, cho膰 tam mnie jeszcze nie by艂o i co艣 czuj臋, 偶e bym zasapa艂a si臋 na maksa. hehe Te偶 ostatnio pi艂am herbatk臋 i by艂o to takie mi艂e uczucie niby nic takiego, a jednak. :) G贸ry daj膮 ogromne poczucie si艂y i wolno艣ci, ale偶 zachcia艂o mi si臋 powspina膰. :) Mama budzi ogromn膮 sympati臋, no ogromn膮, ma takie mi艂y u艣miech. Zdj臋cia pe艂ne rado艣ci, mi艂o艣ci, u艣miech Twojej mamy budzi m贸j u艣miech. :) Pozdrawiam cieplutko. :)))

    OdpowiedzUsu艅