12 września 2018

LIPCOWA PRZEŁĘCZ ŚWINICKA - WYCOF SPOD ŚWINICY WE MGLE, DESZCZU I GRADZIE


Nasz czerwcowy pobyt w Tatrach, choć długi, pozostawił po sobie niedosyt. Pogoda była daleka od ideału, do tego doszła infekcja Michasia, w związku z tym niezbyt wiele pochodziliśmy sobie po górach. Od razu po powrocie postanowiliśmy, że postaramy się zorganizować jeszcze jeden rodzinny wyjazd w sierpniu, a w lipcu zaplanowaliśmy dwudniowy wypad bez dzieci.

Ciągle jednak coś przeszkadzało w realizacji tego planu. Najpierw czekaliśmy na poprawę pogody, później obchodziłam okrągłe urodziny, impreza, goście, następnie były urodziny mamy i odwiedziny u rodzinki. W połowie lipca przez Tatry przeszła fala intensywnych opadów, która spowodowała prawdziwy armagedon pogodowy. Wylały rzeki i strumienie, woda zerwała mosty i zniszczyła część szlaków (wiele z nich została zamknięta). Wydawało się, że w lipcu możemy zapomnieć o górach, nie wiadomo  było kiedy przestanie padać i jak szybko szkody zostaną naprawione. Po dwóch dniach jednak prognozy ulegają znacznej poprawie, a część zamkniętych szlaków zostaje ponownie otwarta. Pogoda jest jeszcze chwiejna, ale decydujemy się dość spontanicznie na wyjazd w poniedziałek, 23 lipca. Jednak tylko na jeden dzień z uwagi na niestabilne warunki. Do późnego wieczora w niedzielę śledzimy modele pogodowe, każdy pokazuje co innego, jedziemy więc bez konkretnych planów, o celu wycieczki zdecydujemy w trakcie, w zależności od pogody.
Dzieci zostają pod opieką babci, a my wychodzimy na nocny autobus. Flixbus tym razem przyjeżdża z niewielkim opóźnieniem, bez problemu nadrabia je jednak po drodze, a nawet przyjeżdża do Zakopanego przed czasem. Przesiadamy się od razu na busa do Kuźnic. Pogoda na razie w porządku, krąży trochę chmur, ale widoczki są. Z Kuźnic ruszamy dobrze znanym niebieskim szlakiem przez Boczań na Halę Gąsienicową. Póki co nie widać żadnych zniszczeń poczynionych przez ulewy. W Murowańcu pusto jak nigdy, bardzo nas to dziwi, bo mamy przecież środek sezonu. Zagadka po chwili się wyjaśnia, z powodu zniszczeń na drodze dojazdowej do schroniska od strony Brzezin nieczynne są toalety i zamknięta jest kuchnia. Czynny pozostał tylko bufet, gdzie sprzedają resztki zapasów, po horrendalnych zresztą cenach. Nam to zupełnie nie przeszkadza, mamy własny prowiant, a przynajmniej nie ma problemu z miejscem, można spokojnie usiąść. Pogoda się trzyma, więc kombinujemy nad dalszym ciągiem wycieczki. Myśleliśmy o przejściu do Pięciu Stawów, ale szlak przez Dolinę Roztoki nadal jest zamknięty, mielibyśmy więc problem z powrotem. Wybór w końcu pada na Świnicką Przełęcz. Po głowie chodzi nam jeszcze Świnica, ale realizację tego pomysłu uzależniamy od pogody. 

Dobrze znane zejście na Halę Gąsienicową


Kasprowy Wierch skąpany w promieniach słonecznych


Kościelec od strony Zielonej Doliny Gąsienicowej


Stara znajoma z Zielonego Stawu


Zielony Staw Gąsienicowy


Powyżej Zielonego Stawu chmur zaczyna przybywać, cel naszej wędrówki to kryje się we mgle, to się z niej wyłania. Ścieżka pnie się zakosami coraz bardziej w górę, wreszcie kamienne schody ustępują miejsca nietrudnym skałkom. Nad naszymi głowami zbiera się jednak coraz więcej mgieł, tuż pod przełęczą w ciągu kilku sekund spowija nas mleko, kompletnie nic nie widać, zaczyna padać deszcz, który chwilami przeistacza się w grad. Przez moment czekamy, naradzamy się co dalej. Ze Świnicą pożegnaliśmy się w momencie nadejścia mgieł, ale może dałoby się przejść chociaż w kierunku Kasprowego? Ciągle jednak nic nie widać, pchanie się gdziekolwiek dalej w tych warunkach uznajemy za bezcelowe. W oddali słychać grzmot co dodatkowo utwierdza nas w przekonaniu, że trzeba zwiewać. Schodzimy w dół tą samą drogą tak szybko jak to tylko możliwe, ale deszcz zamienił skałki pod przełęczą w prawdziwą ślizgawkę, w dodatku widoczność jest najwyżej na metr, więc tempo mamy dalece wolniejsze niż byśmy sobie tego życzyli. W końcu pod nogami pojawia się kamienny chodnik, teren nieco łagodnieje. Przy Zielonym Stawie oddychamy z ulgą. W międzyczasie deszcz przestaje padać, trochę się przejaśnia, ale wysoko nadal wszystko w chmurach. 

Spojrzenie w tył na Zielony Staw


Chmur coraz bardziej przybywa


Zielona Dolina Gąsienicowa ze szlaku na Świnicką Przełęcz


Pod przełęczą robi się nieprzyjemnie


Wszystko we mgle


W zejściu mamy wspaniałą widoczność ;)


Chmury robią sobie z nas żarty

Schodzimy do Murowańca trochę się wysuszyć i poczekać na rozwój sytuacji pogodowej. Pomimo załamania pogody w schronisku nadal pustki, bez problemu można znaleźć miejsce przy stole. Pogoda się poprawia, wychodzi nawet słońce, decydujemy się więc jeszcze na spacer nad Czarny Staw. 

Nad Czarnym Stawem też ponuro...


Ale Kościelec widać w pełnej krasie


Nawet nad Czarnym jakoś mało ludzi - czyżby kible i obiad w Murowańcu były aż tak istotne? ;)


Niestety nigdzie dalej nie ma już czasu się wybrać, mamy kupione bilety na pociąg o 19.20 i musimy na niego zdążyć. Do Kuźnic schodzimy przez Dolinę Jaworzynki, łapiemy busa do dworca, robimy drobne zakupy i wsiadamy do pociągu. Podróż do Krakowa mija nam dość sennie. W Krakowie mamy przesiadkę na autobus do Katowic, ale dopiero za 2 godziny, idziemy więc pospacerować po Starym Mieście. Kraków nocą tętni życiem, a oświetlone budynki robią niesamowite wrażenie. Spacerujemy trochę po rynku i idziemy zobaczyć podświetlony Wawel. Niestety nie mamy czasu na dłuższe zwiedzanie dawnej stolicy Polski, ponadto o tej porze i tak wszystkie zabytki można pooglądać tylko z zewnątrz. Obiecujemy sobie jednak, że kiedyś wybierzemy się tu na całodniową wycieczkę. Dawno nie byłam w Krakowie na dłużej (zwykle tylko kilka minut przejazdem). 

Krakowski Rynek i Sukiennice


Zamek Królewski na Wawelu


Kościół Mariacki


Pomimo pogodowego psikusa i spowodowanego tym wycofu wyjazd bardzo nam się udał - spędziliśmy trochę czasu w Tatrach i odetchnęliśmy czystym powietrzem, a na koniec zafundowaliśmy sobie romantyczny nocny spacer po Krakowie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz