9 lutego 2018

ŚMIERĆ W RELACJI NA ŻYWO - TRAGEDIA NA NANGA PARBAT



Nie ma chyba w Polsce osoby, która nie słyszałaby o dramacie, jaki rozegrał się w ostatnich dniach stycznia pod szczytem Nanga Parbat w Karakorum. Mało kto przeszedł obok tych wiadomości obojętnie. W czasach gdy prawie każdy ma dostęp do internetu, informacje rozchodzą się błyskawicznie. Ma to oczywiście swoje zalety, ale patrząc na szum medialny jaki powstał wokół tragedii Tomasza Mackiewicza, równie sporo wad.

Do piątkowego poranku mało kto niezainteresowany na co dzień himalaizmem wiedział o wyprawie na Nanga Parbat. Zdobyty po raz pierwszy zimą przez Simone Moro w 2016 roku szczyt zwyczajnie stracił na popularności. "Czapkins" jednak nie zrezygnował ze swojego marzenia (pomijając fakt iż podejrzewał włoskiego milionera o nieczyste machlojki w związku ze zdobyciem szczytu). Rusza pod Nangę po raz siódmy, z Francuzką alpinistką - Elizabeth Revol. Jego wyjazd odbywa się w cieniu organizowanej z rozmachem, Narodowej Wyprawy na K2.


Nanga Parbat widziana z Fairy Meadows (źródło Wikipedia)


26 stycznia rano pojawia się informacja o problemach przy zejściu spod szczytu Nanga Parbat dwójki wspinaczy. W sieci zaczyna wrzeć.  Portale informacyjne prześcigają się w podawaniu najnowszych wieści z Pakistanu, przygotowywana jest akcja ratunkowa. Wspinacze spod K2 deklarują chęć pomocy. Machina rusza, ale jest problem z pieniędzmi, później z pogodą. W rezultacie śmigłowce startują dopiero w sobotę w południe. 
Wszystko to odbywa się na oczach milionów - relacje na żywo prowadzą największe portale informacyjne, facebookowe grupy i strony o tematyce górskiej przeżywają oblężenie, a Ludovic Giambiassi (francuski przyjaciel Revol utrzymujący z nią kontakt) chyba nigdy nie miał tylu obserwujących. Rusza też lawina komentarzy - w Polsce nagle roi się od znawców himalaizmu zimowego. Każdy musi coś napisać, każdy w swoim mniemaniu ma rację. "Byłem przecież zimą na Kasprowym i widziałem film "Everest", więc wiem!". Oczywiście sporo jest też wypowiedzi w stylu "po co oni tam szli", "mają za swoje", jak zwykle przewija się też temat publicznych pieniędzy i tych nieszczęsnych "moich podatków". A tam na górze umiera człowiek. W czasach Jurka Kukuczki tragedie zdarzały się nawet częściej, ale nie odbywały się w atmosferze takiego cyrku. O wszystkim opinia publiczna dowiadywała się najczęściej kilka dni po fakcie. Ewentualne debaty nad przyczynami zdarzenia i jego okolicznościami odbywały się w środowisku wspinaczy. Dziś każdy może się wypowiedzieć, ocenić, zmieszać z błotem kogoś, kogo tak na prawdę w ogóle nie zna, a gdyby nie owa tragedia pewnie nawet by o nim nie usłyszał.

Nanga Parbat - Zabójcza Góra (fot. Musaf Zaman Kazmi)


Rozpoczyna się akcja ratunkowa, biorą w niej udział Adam Bielecki (niemalże zlinczowany przez niektórych po tragedii na Broad Peak), Denis Urubko (Rosjanin z polskim obywatelstwem), Jarosław Botor i Piotr Tomala. Adam i Denis jako najszybsi ruszają do góry bez obciążenia. Na stronie Bieleckiego można śledzić położenie jego spota. Jest tak wielu zainteresowanych, że po chwili ekipa musi prosić o zwolnienie strony, bo zakłóca to akcję ratunkową - przede wszystkim jej koordynator musi wiedzieć gdzie jest Bielecki, a nie tysiące ciekawskich śledzących akcję w ciepłych kapciach. Francuzkę, która zaczęła schodzić sama udaje się odnaleźć i uratować. Polacy są bohaterami. Facebook pęka z dumy. Ale Eli przekazuje złe wiadomości na temat Tomka - według niej był w stanie agonalnym, szanse na to, że żyje są praktycznie równe zeru. Warunki pogodowe się pogarszają, lodowi wojownicy sprowadzają ocaloną na dół. Nie ma już szans na uratowanie Tomka - wiatr się wzmaga, nadchodzi burza śnieżna, a Adam i Denis ledwo zipią po pokonaniu w szaleńczym tempie ściany Kinshofera. Eli wraz z ekipą ratującą zabiera śmigłowiec, akcja zostaje zakończona. 

Szczyt Nanga Parbat w chmurach (fot. W. Daffue)


Ale spektakl trwa nadal. Znów pojawiają się zarzuty, hipotezy i teorie spiskowe. Wszystko z wygodnego fotela przed komputerem. Niektóre pomysły to rozpaczliwe szukanie nadziei, ale są też oskarżenia. Eli jest winna bo żyje. Bielecki znowu jest winny, bo nie poszedł wyżej na niemalże pewną w tych warunkach śmierć. Czasem mam wrażenie, że niektórych zadowoliłaby śmierć wszystkich uczestników tego dramatu: Tomka, Eli, a także ekipy ratującej - wtedy mogliby powiedzieć "mają za swoje". Najwięcej jest podejrzeń i zarzutów w stosunku do Eli - "dlaczego go zostawiła", "ma krew na rękach", "powinna zostać razem z nim", "może kłamała, żeby tylko siebie ratować", "nie wygląda tak źle". Zdjęcia ze szpitala pokazujące odmrożenia Francuzki zamkną niektórym usta. Ale nie wszystkim. Nie pierwszy raz mamy do czynienia z usilnym szukaniem winnych (patrz Broad Peak 2013).  W tych odmętach absurdu trafiają się czasem na szczęście i sensowne wypowiedzi. Gdyby każdego himalaistę obciążać odpowiedzialnością za śmierć partnera, to Kukuczka byłby seryjnym mordercą! Kiedyś Artur Hajzer żartował z Jurkiem, że nie chce się z nim wspinać, bo wszyscy koło niego giną. Na tej wysokości i w tych warunkach nie ma winnych. 
Zbierane są pieniądze dla rodziny Tomka. To też nie wszystkim się podoba. W komentarzach padają słowa o nieodpowiedzialności, ubezpieczeniu, rencie rodzinnej. Są ludzie, do których nie dociera, że póki co status prawny Tomka to "zaginiony". Nie ma ciała, nie ma dowodów śmierci, więc nie ma też pieniędzy. Może się to zmienić po odnalezieniu ciała lub po rozprawie sądowej, ale musi upłynąć pewien czas. W przypadku Wandy Rutkiewicz rozprawa o uznanie za zmarłą odbyła się kilka lat po jej zaginięciu. Zbiórka jest dobrowolna, kto chce to wpłaci, jeśli wolisz pomóc komuś innemu to pomóż, a jeśli nie chcesz pomagać nikomu - nie pomagaj, ale powstrzymaj się od bezproduktywnych i złośliwych komentarzy. Pojawiły się też ostrzeżenia o fałszywych zbiórkach - zdarzają się niestety hieny, które chcą zbić majątek na tragedii innych.
Kiedy rozgrywa się jakiś dramat na naszych oczach, każdy ma potrzebę się wypowiedzieć, każdy snuje swoje domysły. Pozwólmy może jednak rozpatrywać ewentualne błędy i przyczyny ludziom, którzy się na tym znają, którzy w Himalajach "zjedli zęby". Tomek miał pasję i marzenie - spełnił je, wszedł na szczyt, ale zapłacił za to najwyższą cenę. Możemy nie rozumieć jego postępowania, ponoszenia tak wielkiego ryzyka, ale nie oceniajmy. Nikt nie wie co go w życiu czeka i kiedy Pan Bóg wezwie go do siebie. Ale każdy z nas umrze - to jest rzecz pewna. Dajmy też spokój rodzinie Tomka - to dla nich straszne chwile. Niech jego najbliżsi przeżyją w spokoju żałobę, bez "bombardowania" mądrościami z internetu.


+ Czapkins +


Na koniec polecam przeczytać tekst z innego bloga, sprzed kilku lat, a jednak ciągle aktualny, o moralności i odpowiedzialności za siebie i innych w górach najwyższych link

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz