30 marca 2022

WSI SPOKOJNA, WSI WESOŁA - POŻEGNANIE WAKACJI W KORBIELOWIE



Jako, że w Tatry w ostatnie wakacje pojechaliśmy dość nietypowo, w lipcu, na koniec sierpnia już dawno planowaliśmy kilkudniowy wypad w Beskidy. Dodatkowym bodźcem była chęć wykorzystania pozostałości bonu turystycznego. Znalezienie kwatery zabiera nam trochę czasu, bo większość miejsc z przystępnymi cenami nie ma już wolnych pokoi. W końcu udaje się zarezerwować noclegi w Korbielowie, co bardzo nam odpowiada, chcieliśmy odwiedzić właśnie Beskid Żywiecki.

Wyjeżdżamy w niedzielę, 22 sierpnia rano. Zaczyna się od  50 minutowego opóźnienia pociągu, a jest to dopiero początek dzisiejszego pecha... Dojeżdżamy do Żywca z zamiarem przesiadki na autobus (rozkład sprawdzałam kilka razy w internecie, naiwnie licząc na to, że tam będzie na bieżąco aktualizowany). Przy dworcu okazuje się, że przewoźnik z którego usług chcieliśmy skorzystać nie jeździ już od dłuższego czasu, wszystkie kursy na tablicy odjazdów zaklejone, w niedzielę do Korbielowa nie widać żadnego połączenia. Nie wygląda to za różowo i troszkę zaczynamy się denerwować... Na szybko wyszukuję nr telefonu do lokalnych prywatnych busiarzy. Okazuje się, że bus będzie, ale z centrum za kilka minut. Ruszamy szybko, ale oczywiście nie udaje nam się zdążyć. Na przystanku jest jakaś tabliczka z odjazdami, ale w niedzielę bardzo kiepsko to wygląda - kolejny bus dopiero za 5 godzin, w dodatku jakiś życzliwy przechodzień ostrzega nas, że może w ogóle nie przyjechać. Jesteśmy w czarnej dziurze, wygląda na to, że utknęliśmy w tym Żywcu. Łapię się ostatniej deski ratunku i dzwonię do naszych gospodarzy z pytaniem jak się stąd w niedzielę wydostać. Gospodarze są przemili i pomocni, doradzają podjechać pociągiem jeszcze jedną stację, do Jeleśni, a stamtąd nas odbiorą. Uszczęśliwieni wracamy szybko do dworca, kupujemy bilet do Jeleśni (akurat pociąg mamy za chwilę) i wsiadamy. Po drodze mamy jeszcze jedną "przygodę" - urywa nam się rączka od walizki, więc od teraz trzeba ją nieść. Na szczęście z Jeleśni, zgodnie z obietnicą mamy zapewniony dowóz pod sam dom, który podobnie jak właściciele robi bardzo dobre wrażenie. Pokoik mamy duży, ładny, z łazienką i balkonem, na górze jest też w pełni wyposażony aneks kuchenny i świetlica. Rozpakowujemy się i odpoczywamy chwilę po podróży. Po południu idziemy na spacer, w lokalnym sklepiku robimy podstawowe zakupy, zwiedzamy najbliższą okolicę i idziemy do kościoła.






W poniedziałek pogoda nieco się psuje, jest pochmurno i chwilami trochę pada. Idziemy po większe zakupy do delikatesów, a po południu do stadniny koni - dzieci mają tam umówioną jazdę konną. Jeżdżą 1,5 godziny i są zachwycone, zwłaszcza Zuzia. 




We wtorek pogoda paskudna - leje, w przerwie wychodzimy na krótki spacer i spływamy z deszczem. Jutro ma być okienko pogodowe, zamierzamy wykorzystać dzień do maksimum i planujemy wypad na Pilsko. 



Środa, tak jak obiecywały prognozy wita nas pięknym słoneczkiem. Jest dość zimno, ale to nam nie przeszkadza. Zgodnie  planem wybieram się na Pilsko. Ruszamy żółtym szlakiem spod zajazdu Smrek. Początkowo idziemy asfaltem, ale wkrótce wchodzimy w las na kamienistą ścieżkę, która pnie się w górę. Nie jest bardzo stromo, ale trochę trzeba się spocić ;) Idzie się całkiem przyjemnie, pomijając wszechobecne błoto - no, ale po wczorajszej ulewie to nic dziwnego. Dla urozmaicenia trasy gramy z dziećmi w literki. Na Halę Miziową docieramy po czasie nieco dłuższym niż wskazuje mapa, ale też nie spieszyliśmy się zbytnio. Przy schronisku rozsiadamy się na chwilę, potem ruszmy na szczyt, czarnym szlakiem. Po około pół godzinie zdobywamy Pilsko. Widoki są super, choć Tatr niestety nie widać - zdaje się, że tam jest gorsza pogoda. Za to Babią Górę i jej okolice mamy jak na dłoni. Robimy serię zdjęć pamiątkowych i zwijamy się, bo na górze bardzo wieje. 

















Do zejścia wybieramy dla odmiany szlak żółty co okazuje się kiepskim pomysłem - wąsko, dużo kamiennych progów do pokonania, dzieci mają chwilami problem. Docieramy do schroniska, krótko odpoczywamy i schodzimy dalej. Jeszcze dziś wieczorem wracamy do domu, na nasz pokój przyjeżdżają inni goście, a gospodarze muszą jeszcze  posprzątać. Wracamy szlakiem zielonym, który kończy się w pobliżu stadniny koni, gdzie byliśmy w poniedziałek. Swoją drogą zejście tutaj jest bardzo przyjemne, pod koniec prowadzi łąką tuz pod wyciągiem krzesełkowym. Po drodze zahaczamy jeszcze o sklep, wracamy na kwaterę, ekspresowo kończymy pakowanie i zwalniamy pokój. Dzieci bawią się jeszcze chwilę na podwórku, potem idziemy na przystanek (za rączkę od walizki służy nam zrolowana koszulka - potrzeba matką wynalazków), gdzie łapiemy busa, tym razem już bez problemów. Wysiadamy w Jeleśni, po chwili oczekiwania przesiadamy się na pociąg i wracamy do Katowic. W domu jesteśmy po 21, padnięci, ale bardzo zadowoleni z dzisiejszej udanej wycieczki i ogólnie z całego wyjazdu. 










Podsumowując, w Korbielowie bardzo nam się podobało. Dla mnie i dzieci było to zupełnie nowe miejsce, a Marcin miał możliwość odwiedzenia starych kątów zapamiętanych z dzieciństwa. Miejscowość bardzo przyjemna i ładna, blisko do szlaków na popularne Pilsko. Jeśli ktoś szuka spokoju to jest to idealny wybór, pomimo sporej ilości miejsc noclegowych nie ma tu tłumów. Przy dłuższym pobycie nieco problematyczna mogłaby się okazać kiepska komunikacja - tylko busy prywatne, w weekendy bardzo mało kursów oraz brak większych sklepów, marketów, ale na kilkudniowy pobyt było w sam raz. Do tego mieliśmy super miejscówkę, ładny i wygodny pokój z łazienką i balkonem, do dyspozycji aneks kuchenny, a  do tego gospodarze okazali się na prawdę mili i pomocni. Chętnie jeszcze kiedyś tu wrócimy :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz