19 maja 2021

MINI MAJÓWKA NA BESKIDZKIM SZLAKU



Wiosna w tym roku jest tak kapryśna, że choć w Beskidy wybieraliśmy się już od marca, wypad udał się dopiero w maju. Kiedy więc pomyślne prognozy pogody pokryły się wreszcie z naszym wolnym czasem nie zastanawialiśmy się długo. Decyzję o wyjeździe podjęliśmy w sobotę wieczorem, a już w niedzielę rano byliśmy w pociągu do Bielska. 

Zaraz po mszy św. w przydworcowym kościele wsiadamy w autobus do Szczyrku. Wysiadamy w centrum i kierujemy się w stronę szlaku na Klimczok (który już kiedyś zdobyliśmy, ale inną trasą). Początkowo idziemy asfaltem, później drogą wyłożoną betonowymi płytami aż do Sanktuarium na górce. Chwilami podejście jest dość konkretne, ale nie narzekamy, w końcu trzeba się trochę zmęczyć. Powyżej kościoła droga zmienia się w ścieżkę, która częściowo biegnie przez las, a częściowo między polami. Pogodę mamy piękną, a co za tym idzie widoki są imponujące, w oddali bez trudu lokalizujemy Tatry - jeszcze zupełnie białe, zima w tym roku nie chce odpuścić. Ostatni odcinek do schroniska pod Kimczokiem to już widokowy spacer bez męczących podejść. Przy schronisku robimy dłuższy postój, dzieci bawią się na placu zabaw, jemy resztę śniadania. 










Do szczytu został nam około 15 minutowy odcinek, za to bardzo stromo pod górę. Idziemy sobie powoli, co chwila zerkając za siebie na panoramę z Tatrami i Beskidem Żywieckim w  roli głównej. Na szczycie znów odpoczywamy, ale nie rozsiadamy się, tylko podziwiamy oprócz widoków ogród z kamieniami - wyjątkowe miejsce, gdzie każdy kamień pochodzi z innego miejsca na świecie, najczęściej z górskich szczytów. Oprócz ogrodu znajduje się tam wiata oklejona pamiątkowymi zdjęciami - podobno służąca czasem jako miejsce do spania. Robimy dokumentację fotograficzną tego oryginalnego miejsca i po krótkiej naradzie ruszamy w stronę Szyndzielni (początkowy plan zakładał zejście przez Błatnią, ale został zmodyfikowany z kilku powodów). 
















Początkowy fragment zejścia jest jeszcze pokryty rozmokłym śniegiem - nic dziwnego, to odcinek w lesie, więc dociera tu mniej słońca. Schodzimy ostrożnie, bo nie marzy nam się powrót z mokrym tyłkiem ;) Po chwili las się kończy i śnieg też, aż do schroniska Szyndzielnia idziemy wygodną ścieżką. Przy schronisku znowu robimy postój, zjadamy resztę zapasów, rzucamy ostatnie tęskne spojrzenie w stronę widocznych w oddali Tatr i zbieramy się do zejścia. 





Po drodze pilnujemy szlaku i wszystkich jego "odnóg" (już kiedyś się tu zgubiliśmy). Schodzimy początkowo szlakiem czerwonym, a potem przerzucamy się na niebieski. Wychodzimy pod dolną stacją kolejki gondolowej, pozostało kilka kroków asfaltem do autobusu i powrót do centrum Bielska. Wsiadamy w pociąg i wracamy do domu w świetnych humorach i z podładowanymi akumulatorami. 

P.S. Chronologia na blogu ostatnio trochę leży i kwiczy, ale postaram się to ogarnąć ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz