15 kwietnia 2020

TATRY LUTY 2020 CZ.1 KOPIENIEC TROCHĘ INACZEJ


W końcu udało mi się zebrać w sobie i zaczęłam spisywać relacje z zimowego pobytu w Tatrach. Choć sam pobyt wspominam chętnie, bo myśli o górach i przywoływanie przed oczy pięknych krajobrazów są jednym że sposobów na stres. Trudno jednak znaleźć wenę do opisania wycieczek kiedy szans na kolejny wyjazd póki co nie ma, a kiedy one będą nikt nie jest w stanie przewidzieć. 


Nasz ostatni wyjazd w góry odbył się w zasadzie w ostatniej chwili, można rzec, że czuliśmy już oddech epidemii na karku. Wróciliśmy pod koniec lutego i za kilka dni potwierdzono w Polsce pierwszy przypadek wirusa i wprowadzono pierwsze ograniczenia. Początkowo miałam nadzieję, że to kwestia kilku tygodni, pogodziłam się z faktem, że wiosną góry pooglądamy sobie tylko na zdjęciach i kamerkach, ale teraz zastanawiam się czy w wakacje gdziekolwiek pojedziemy... Póki co siedzimy grzecznie w domu całą rodzinką, dzieci mają "zdalne przedszkole", ale powoli zaczynam mieć dość... Czy się boję? Tak, wirusa też, ale bardziej ludzkiej głupoty i zniewolenia... Ale dość o tym, na blogu nie będzie pisania o epidemii, z każdej strony spływa nadmiar informacji na ten temat, w dodatku tak sprzecznych, że czasem sama już nie wiem co o tym myśleć. Niech blog będzie miejscem na relaks, górskie wspomnienia i plany na lepsze czasy 😉 I pomysły jak umilić sobie oczekiwanie na powrót do normalności.

Na dotarcie do Zakopanego już któryś raz z rzędu wybraliśmy pociąg Kolei Śląskich. Sobota upływa nam na pakowaniu i innych przygotowaniach do wyjazdu. Tym razem udaje mi się pospać przed wyjazdem nieco dłużej niż 2 godziny (prawie 4 ;)) jestem więc trochę bardziej przytomna niż zwykle. Pomna sytuacji z sierpnia kilka razy przeliczam bagaże, żeby czegoś nie zapomnieć. Podróż upływa nam bez dramatycznego sprintu w poszukiwaniu sklepu, pociąg nie psuje się, a dzieci są zadziwiająco grzeczne. W Zakopcu jesteśmy po 11, mamy sporo czasu do autobusu na Krzeptówki, spokojnie kupujemy sobie bilety tygodniowe i idziemy do parku na Równi Krupowej. Dzieci są oczarowane pierwszym w tym roku widokiem śniegu, lepią mini bałwanki i szaleją z sankami. Autobusem podjeżdżamy w końcu na Krzeptówki, meldujemy się na naszej stałej kwaterze i ogarniamy bajzel z bagażami. Po południu wybieramy się jeszcze na spacer, po kapcie góralskie pod Gubałówkę i podstawowe zakupy oraz do kościoła.

Pierwsze zdjęcie to tradycyjnie widok z Równi Krupowej 😉

Rodzina bałwanków 😊

W poniedziałek nie nastawiam budzika, bo nie wybieramy się szczególnie daleko. Planujemy podjechać do Cyhrli i podejść dobrze nam znanym w lecie szlakiem do Polany pod Kopieńcem, a może wejść również na Kopieniec. Wstajemy więc niespiesznie, pakujemy plecaki i ruszamy. Najpierw autobusem do Cyhrli, a stamtąd już szlakiem. Na początku czeka nas miła niespodzianka - zimą nieczynna jest budka z biletami, wiec wejście mamy za free. Szlak nie dostarcza większych emocji, latem znamy tu kasy kamień, zimą idziemy po raz pierwszy, ale poza lekko stromym, krótkim podejściem pod koniec jest banalnie łatwo. Póki co nie zakładamy raków. Na polanie robimy postój na śniadanie. Kanapki przygotowuje na miejscu, bo bułki kupowalismy po drodze i przy okazji odkrywamy, że smakuje lepiej niż wymiecione przez kilka godzin w plecaku. Choć trzeba się to trochę nagimnastykować, zwłaszcza zimą, gdy ławki są pod śniegiem. Naradzamy się i decydujemy, że nie będziemy pchać się całą czwórką na Kopieniec. Nie spodziewamy się tam żadnych wielkich trudności, ale zimą podejście jest bardziej strome i męczące, dzieciom może się po prostu nie chcieć. Ustalamy, że na szczyt wejdę sobie sama, a Marcin z dziećmi poczekają na dole, pobawią się w śniegu, ulepią bałwana. Teraz już zakładam raki, kijki w dłonie i ruszam. Idzie mi się przyjemnie i szybko tylko początkowo śnieg się trochę zapada, wyżej jest twardszy. Na szczycie jestem po 15 minutach, pogoda jest piękna, widoki cudne (znam je dobrze, ale pierwszy raz oglądam w zimowej szacie). Robię serię zdjęć, odpoczywam, cieszę oczy krajobrazami. Nie chce mi się schodzić, ale reszta mojej rodzinki czeka na dole. 





Tatry Bielskie 











Babia Góra z Kopieńca 

Wracam ta samą drogą (w dół raki przydają się bardziej niż pod górę), spotykam resztę i razem już schodzimy przez Dolinę Olczyską do Jaszczurówki. Tam łapiemy autobus na Krzeptówki i zadowoleni z wycieczki wracamy na kwaterę. Na jutro prognozy są równie pomyślne, po głowie chodzi nam Gąsienicowa...





c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz