21 czerwca 2019

WELCOME IN CHOCHOŁOWSKA CZYLI KROKUSY 2019


W ostatnim tygodniu kwietnia mieliśmy okazję obserwować prawdziwy rozkwit wiosny w Dolinie Chochołowskiej. Zeszłoroczny wczesnowiosenny wypad w Tatry tak nam się spodobał, że postanowiliśmy go powtórzyć. Tym bardziej, ze właśnie stałam się szczęśliwą posiadaczką nowiutkiej pary raków i bardzo chciałam je jeszcze w tym sezonie wypróbować. 

Naszym głównym celem nie były krokusy - widzieliśmy je w zeszłym roku na Kalatówkach, a w Chochołowskiej zawsze odstraszały nas tłumy. Tak się jednak złożyło, że ostatnie dni ładnej pogody przed zapowiadanym dłuższym załamaniem wypadły w okresie ich kwitnienia. Decyzję o wyjeździe podjęliśmy bardzo spontanicznie (jeszcze w dniu poprzedzającym wycieczkę nie mieliśmy pewności czy pojedziemy pomimo zakupionych biletów na Flixbusa, trzeba było zorganizować opiekę dla dzieci). O podróży Flixbusem nie ma się co rozpisywać , mija jak zwykle sennie i dość szybko - nad ranem nie ma korków nawet na Zakopiance i przyjeżdżamy jak zwykle przed czasem. Przesiadamy się na busa i jedziemy do Chochołowskiej. Może dlatego, że był to środek tygodnia, a może dlatego, że pojawiliśmy się w dolinie już po głównym rozkwicie krokusów, w każdym razie byliśmy miło zaskoczeni nie tylko brakiem tłumów, ale prawie zupełnymi pustkami na szlaku. W późniejszych godzinach spotkaliśmy kilka osób, a w drodze powrotnej załapaliśmy się nawet na ciuchcię, która jechała pełna, ale rano było zupełnie pusto. Chochołowska jak to Chochołowska - jest długa i, nie oszukujmy się, początkowo dość nudna. Maszerujemy jednak dosyć sprawnie, dopóki nie zrywa się bardzo silny wiatr. Po raz pierwszy doświadczyłam w Tatrach takiej wichury, choć niejednokrotnie już zmagałam się z silnym wiatrem, choćby na Zawracie czy Czerwonych Wierchach. Tym razem jednak już w dolinie wiatr niemalże nas przewraca, z niepokojem więc rozmyślam o tym co zastaniemy wyżej. Bo oczywiście nie zarwaliśmy nocy i nie wybuliliśmy niemałej kwoty za bilety na autobus kupione "last minute" tylko po to, żeby obejrzeć sobie fioletowe kwiatki i wypić piwo w chochołowskim schronisku ;) Nasze plany oscylowały w okolicach Grzesia, Rakonia i Wołowca (z czego Wołowiec był od początku pod dużym znakiem zapytania, głównie z powodu ograniczeń czasowych i nieznajomości warunków). Teraz kuląc się pod podmuchami wiatru, w myślach skreślam Wołowiec definitywnie, zaczynam się nawet zastanawiać czy z Grzesia nas nie zdmuchnie.  Docieramy na Polane Chochołowską, gdzie robimy sesję zdjęciową krokusom (skoro już się załapaliśmy to grzechem byłoby nie wykorzystać okazji ;)) Rozkładamy się też na drugie śniadanie przy stoliczku. 



Kominiarski Wierch










Podczas robienia tego zdjęcia nie ucierpiał żaden krokus ;)

Fioletowe dywany

Po dłuższym odpoczynku ruszamy żółtym szlakiem na Grzesia. Większość trasy biegnie w lesie wśród drzew, więc wiatr póki co nam nie dokucza. Przed końcowym podejściem na szczyt zakładamy raki - może i nie są niezbędne, sporo osób idzie bez, ale skoro już taszczę je w plecaku to głupio byłoby gdzieś tu ujechać i się połamać... Ponadto w zejściu przydadzą się pewnie zdecydowanie bardziej. Na Grzesiu wita nas znowu silny wiatr, podmuchy utrudniają nawet robienie zdjęć. Uwieczniając panoramę zastanawiamy się co dalej. Czas mamy całkiem niezły i może zdążylibyśmy zaliczyć Rakoń, ale ten wiatr... Średnia to przyjemność iść w takiej wichurze, może i nie zwiałoby nas do doliny, ale pewnie szlibyśmy dużo dłużej niż normalnie. Z doświadczenia wiemy, że z Chochołowskiej nie tak łatwo się wydostać po 18, zwłaszcza poza sezonem, nie wiemy na ile możemy polegać na rozkładzie jazdy busów. Mamy już kupione bilety na powrotny autobus i pociąg do domu. Podziwiamy wiec jeszcze widoki, coś tam jemy i powoli ruszamy w drogę powrotną. Zgodnie z moimi przewidywaniami w dół raki przydają się znacznie bardziej. 





Przy podejściu na Grzesia też trafiają się pojedyncze sztuki

Zdjęcia ze szczytu:
































Docieramy do schroniska, jemy obiad zalany wrzątkiem z kuchni turystycznej i schodzimy w stronę parkingu. Na Polanie Huciska łapiemy kolejkę "Rakoń", z której chętnie korzystamy (ostatni odcinek po asfalcie jest nudny i dłuży się niemiłosiernie). Na Siwej Polanie przesiadamy się do busa, zjeżdżamy do centrum, trochę kręcimy się po mieście i Równi Krupowej, po czym idziemy na dworzec. Wsiadamy w Szwagropol do Krakowa, a dalej w pociąg do Katowic. W domu jesteśmy po północy i marzymy tylko o spaniu... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz