11 listopada 2018

UROKLIWA KRAINA TATR BIELSKICH


Zainspirowana opisami na innych blogach i dodatkowo zachęcona pięknymi zdjęciami już od dawna planowałam wycieczkę w Tatry Bielskie. W lipcu się tam nie wybraliśmy z uwagi na kapryśną i niepewną pogodę, za to po 15 września wszystkie prognozy obiecywały kilka dni lampy. Ogarniamy więc zawirowania logistyczne (opiekę dla dzieci, bilety autobusowe, ubezpieczenie w Tatry Słowackie, a Marcin jeszcze urlop) i decydujemy się na wyjazd w poniedziałek, 17 września. 


Z Flixbusa wysiadamy na Zakopiańskim dworcu jak zwykle lekko wymiętoleni. Strama już stoi, więc tym razem po prostu od razu przesiadamy się do drugiego autobusu i mamy jeszcze godzinkę na dobudzenie się. Trasa jest bardzo malownicza, więc senność szybko nam mija, ponadto musimy pilnować przystanku. Wysiadamy w Zdziarze-Strednicy. Tu odnalezienie szlaku trochę nam zajmuje, w końcu wbijamy się na właściwą ścieżkę (brak wyraźnego oznakowania). Idziemy jakieś pół godzinki trochę po płaskim, a trochę w dół i docieramy do Ptasiowej Rówienki, gdzie zaczyna się właściwy szlak na Szeroką Przełęcz Bielską - tu już wyraźnie oznaczony i opisany. Czeka nas teraz sporo podejścia, miejscami dość stromego. Trafia się nawet jedno miejsce z łańcuchami (przydatnymi z pewnością przy oblodzeniu lub mokrej skale). Oprócz tego jest jeszcze parę miejsc, gdzie przydaje się użycie rąk (ale już bez łańcuchów). Wychodzimy wreszcie na odkryty teren i wydaje się, ze przełęcz jest tuż tuż, a tu jeszcze jedno wzniesienie i jeszcze jedno... Ogólnie szlak jest dość przyjemny, ale trochę mi już słabo z głodu (od świtu ciągnę na jednym batonie owocowym), a śniadanie zamierzamy zjeść dopiero po dotarciu na przełęcz. Wreszcie ostatnie metry po drewnianych schodkach i wychodzimy na siodło. Dopiero tu ukazuje się naszym oczom przepiękna panorama (ze szlaku widoki są tylko na Zdziar i okoliczne skałki, więc na przełęczy czeka nas efekt "wow"). Z prawej strony na wyciągnięcie ręki Płaczliwa Skała i nieco schowany za nią Hawrań, a na wprost rozległy widok na Tatry Wysokie - najbliżej Jagnięcy, Kieżmarski, grupa Durnego i Łomnicy, Lodowy, a dalej Rysy i wreszcie bardziej znany zakątek Tatr, czyli rejon Orlej Perci. 

Widok na Tatry Bielskie ze Zdziaru


Ptasiowa Rówienka i początek ścieżki edukacyjnej


Łańcuszek


Widoki z podejścia na przełęcz w kierunku Zdziaru




A tak z podejścia na przełęcz prezentuje się Płaczliwa Skała


Samotna kozica




Płaczliwa Skała z Szerokiej Przełęczy Bielskiej







Zbliżenie na Lodowy Szczyt


Rozkładamy się na dłuższy postój i solidne śniadanie, zerkamy też raz po raz w prawo, zastanawiając się nad dalszym przebiegiem wycieczki. Jeszcze zanim wyjechaliśmy z Katowic podzieliłam się z Marcinem swoim nieśmiałym pomysłem złamania przepisów i wdrapania się na Płaczliwą Skałę. Decyzję mamy podjąć na Szerokiej Przełęczy. I ten moment właśnie nadszedł. Spoglądam na zbocza zakazanego szczytu i cieniutką nitkę ścieżki (pozostałości dawnego szlaku), obchodzę znak zakazu z czarną ręką i podchodzę kawałek dalej, w myślach przywołuję przeczytane w internetach relacje ze zdobycia tegoż szczytu. Ścieżka jest póki co zupełnie wyraźna, ale wąska i miejscami sypka, czego nie lubię. Prowadzę walkę sama ze sobą, jeszcze w domu Płaczliwa Skała wydawała się dobra na pierwsze zejście ze szlaku, opisy brzmiały zachęcająco i optymistycznie. Teraz stojąc tuż pod nią mam wątpliwości. Marcin pozostawia decyzję mnie - możemy spróbować wejścia, albo i nie, i tak jest cudnie. No właśnie, moim marzeniem było zobaczyć z bliska Tatry Bielskie i zobaczyłam - i jeszcze sobie pooglądam bo mamy w planach iść do Przełęczy pod Kopą i schodzić do Zielonego Stawu. Czas mamy niby niezły, ale Płaczliwa Skała to dodatkowe 1,5 do 2 godzin (zakładając optymistycznie, że nie zgubimy ścieżki), a zdążyć na ostatnią Stramę musimy, bo mamy już bilety na powrotne autobusy do domu. Zbytni pośpiech w nieznanym, pozaszlakowym i wcale nie wiadomo czy łatwym terenie raczej nie jest dobrym pomysłem. Pewnie byśmy jakoś weszli, ale trzeba jeszcze zejść, co w kruchych miejscach jest zwykle gorsze do ogarnięcia. Do tego dochodzi nasze zmęczenie - nie oszukujmy się, ale urywany sen w autobusie niewiele ma wspólnego z regeneracją i siły po takich eskapadach są trochę nadwątlone. No i jeszcze kwestia legalności takiego przedsięwzięcia... Po krótkiej naradzie odpuszczamy więc Płaczliwą Skałę na rzecz dłuższego leniuchowania na przełęczy i podziwiania widoków. Może jeszcze kiedyś na nią wejdę. A może i nie. Ale na pewno będę chciała powrócić w Tatry Bielskie - do mojego subiektywnego rankingu najpiękniejszych tatrzańskich miejscówek właśnie doszła kolejna pozycja.  Dochodzę do wniosku, że nie wiem czy nadaję się na tatrzańskie lewizny. Albo może nadaję się, tylko powinnam zacząć od na prawdę łatwych ścieżek, odwiedzić jakąś pozaszlakową dolinę. Ewentualnie przeżyć miesiąc na zupkach chińskich i zainwestować w fachową opiekę przewodnika ;) Póki co zostało mi do odwiedzenia jeszcze wiele szlakowych miejsc, a i wśród nich są takie, na które nie wiem czy kiedykolwiek starczy mi odwagi... 

Dalej nie wolno ;)


Odpocząć można kulturalnie, na ławeczce :)








Miłość, miłość w Zakopanem... a w każdym razie w okolicy ;)






"Zrób mi zdjęcie pod tytułem Góry i ja"




Po odpoczynku w tych pięknych okolicznościach przyrody i obfotografowaniu panoramy ruszamy dalej w stronę Przełęczy pod Kopą. Po drodze często zatrzymujemy się na kolejne zdjęcia uwieczniając okoliczne widoki z nieco innej perspektywy. Docieramy na Szalony Przechód, który po słowacku zwie się Vyzne Kopske Sedlo (nazwa nieco myląca, bo z kolei Wyżnia Przełęcz pod Kopą w polskim nazewnictwie znajduje się nieco dalej), a następnie na Przełęcz pod Kopą. W międzyczasie w okolicach Doliny Kieżmarskiej gromadzi się trochę chmur. Podchodzimy na Wyżnią Przełęcz pod Kopą i schodzimy w Dolinę Białych Stawów. Po pół godzinie jesteśmy nad brzegiem Wielkiego Białego Stawu (wielki jest tylko z nazwy ;)) Nie zatrzymujemy się tu na długo, postój planujemy w schronisku. 



Zakochałam się w tych terenach...








Spojrzenie w kierunku, z którego przyszliśmy


"Wielki" Biały Staw





Nad Zielony Staw Kieżmarski docieramy po nieco dłuższym czasie niż przewiduje mapa. Po skonfrontowaniu zegarka z czasem zejścia podanym na szlakowskazie stwierdzamy, że postój nie może się za nadto przedłużyć. Siadamy więc na chwilę przed schroniskiem, coś tam jemy, robimy zdjęcia (chmury niestety zasłaniają część widoku, ale nie ma co narzekać, u góry pogodę mieliśmy idealną). Jeszcze pamiątkowe zdjęcie na mostku i ujęcie schroniska wraz z otoczeniem stawu i ruszamy w dół. Dość szybko, bo teren zupełnie łatwy, nachylenie niewielkie, a do odjazdu ostatniej Stramy pozostały 3 godziny co oznacza tylko pół godziny zapasu (wg. mapy 2,5 godziny zejścia) i troszkę nas to niepokoi. 

Otoczenie Zielonego Stawu Kieżmarskiego














W rezultacie tempo mamy tak dobre, że z mapowego czasu udaje nam się "urwać" 45 minut i zdążamy bez problemu nawet na wcześniejszy autobus (a nawet chwilę na niego czekamy). W Zakopanem idziemy jeszcze na ciepłą zupkę do Tatrzańskiego Baru Mlecznego i spacerkiem do dworca. O 20.50 odjeżdżamy Szwagropolem do Krakowa. Tutaj czeka nas dwugodzinne oczekiwanie na przesiadkę, podobnie jak poprzednim razem idziemy więc pospacerować po Starym Mieście. Potem już tylko nerwowe oczekiwanie na spóźnionego Neobusa, senna podróż do Katowic,  kilkaset metrów spaceru z dworca i jesteśmy w domu, wyczerpani, ale bardzo zadowoleni.

Kilka uwag praktycznych odnośnie odbytej wycieczki - polecam iść właśnie w takim kierunku jak my, bo szlak ze Zdziaru jest miejscami stromy i nie brak na nim drobnych kamyczków usuwających się spod nóg - w zejściu może to być średnio przyjemne, za to zejście od Zielonego Stawu Kieżmarskiego do Białej Wody Kieżmarskiej jest bardzo łagodne. Na Przełęcz pod Kopą można się także dostać z Doliny Zadnich Koperszadów, ale ten szlak jest obecnie zamknięty ze względu na zniszczenia po powodzi. Trasa od Ptasiowej Rówienki do Przełęczy pod Kopą pełni funkcję ścieżki edukacyjnej. Jest to też szlak, na którym postawiono nadzwyczajną ilość ławek - nie brak ich nawet na przełęczach. Ogólnie szlak bardzo polecam, ze starszymi dziećmi zaprawionymi w długich górskich wędrówkach też powinien być spokojnie do przejścia, my z zabraniem naszych na tą trasę póki co jeszcze poczekamy aż bardziej podrosną, bo odległości są spore, nie brak też wąskich ścieżek biegnących blisko zbocza. I jeszcze jedno - fajnie było odwiedzić w Tatrach jakieś zupełnie nowe, nieznane dotąd miejsce, zwłaszcza od dawna wymarzone. Co oczywiście nie znaczy, że te dobrze znane mi się znudziły ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz